poniedziałek, 28 grudnia 2009

To NIE jest recenzja "Wiedźmina"

Kilka tygodni temu nastąpił w moim życiu ten moment, w którym wiatraczek na wiekowej karcie graficznej zaczął terkotać głośniej, niż diesel w śmieciarce. W tym właśnie momencie człowiek może powiedzieć albo "trudno, przesiadam się na stałe na wiekowy laptop toshiby, muszę kupić do niego jakąś kartę sieciową, czy coś", albo "jebać saldo debetowe, kupuję współczesną grafikę". Tak więc sprawiłem sobie napakowaną sterydami kartę graficzną, z radiatorem dość dużym, aby ochłodzić nim silnik forda capri.

A to oznacza, że wreszcie miałem okazję zagrać w te wszystkie gry, które w ostatnich latach mogłem oglądać jedynie na screenshotach. Jednym z tytułów był hołubiony przez polską prasę branżową "Wiedźmin".

Nie obiecywałem sobie dużo. Dawno temu, gdy gra dopiero powstawała, łudziłem się, że może być fajnie, że będzie odmiana od łażenia i wybijania mieszkańców krain Forgotten Realms, Elder Scrolls, czy innych Might & Magic. Potem okazało się, że gracz będzie skazany na wcielanie się w książkowego wiedźmina Geralta. Muszę tu wyjaśnić jedną czy dwie rzeczy. Po pierwsze, nie cierpię Geralta. Proza Sapkowskiego, choć nie pozbawiona słabych punktów, w sumie przypada mi do gustu, uwielbiam napisane przez niego dialogi, podoba mi się poczucie humoru... Tylko Geralta nie cierpię. Białowłosy dupek jest silny, doskonale walczy, jest mroczny, zawsze świetnie sobie radzi, wszystko, co ma biust i pochwę opuszcza przed nim majtki i tylko marzy o wychędożeniu przez niepokonanego, legendarnego zabójcę potworów - krótko mówiąc, nie jest to bohater, z którym umiałbym się identyfikować, a tym bardziej taki, który wzbudzałby moją sympatię. Zbyt często czytając historię o wiedźminie odnoszę wrażenie, że Geralt jest tym, co anglosasi nazywają "Mary Sue". Jeśli jest postać której nie lubię bardziej, niż Geralta, to jest nią wkurzająca szmata Yennefer - ale, na szczęście, nie dotarłem w grze dość daleko, aby ją spotkać. Tak więc "Wiedźmin" już na wstępie zyskał duży minus, za brak wyboru głównego bohatera.

Nie potrafię streścić fabuły - przebrnąłem przez tutorial w wiedźminskim odpowiedniku Akademii Jedi, dostałem misję dopadnięcia jakiegoś czarownika, który skradł wiedźmińskie sprzęty potrzebne do mutowania małych wiedźminków, rozwiązałem problemy Podgrodzia, z trudem dostałem się do miasta Wyzima - tylko po to, żeby mnie zamknęli i wsadzili do pierdla. Z dołka wyszedłem po to, aby zatłuc jakiegoś ptakotwora w kanałach - i tam moja przygoda z "Wiedźminem" się skończyła.

W kanałach ostatecznie przekonałem się, że silnik gry jest do dupy. Geralt co rusz blokował się na ścianach, idiotyczny system walki, polegający na klikaniu we właściwym momencie (niezależnie, jak kliknąć, durny Geralt pudłował albo tracił rytm) doprowadzał do tego, że wiedźmak stał i chwiał się na nogach, podczas gdy kuropotwór spokojnie odgryzał mu klejnoty rodzinne. Gdy Geralt z uporem godnym lepszej sprawy usiłował wbiec w ścianę, nie zważając na moje polecenia, uprzejmie rzekłem "pierdolić to" - po czym odinstalowałem grę, która zresztą od początku bardziej przywodziła na myśl wrzód na dupie, niż elektroniczną rozrywkę.

Wyliczanka wad. Fatalne sterowanie (widok zza ramienia jest dla zręcznościowych graczy, czyli nie dla mnie; z kolei widok z góry cierpi na to samo, co dawca silnika, czyli Neverwinter Nights - klikasz, a kapryśny bóg decyduje, czy postać pójdzie tam, gdzie wskazywał kursor). Koszmarny system walki (ani to hack'n slash, ani Badlur's Gate, a wybijanie sekwencji pasuje do gier tanecznych, nie do rpg). Nie ma możliwości nazwania save'ów, co jest grzechem kardynalnym, gdy w tę samą grę gra więcej niż jedna osoba (jak, damy na to, bywa w typowej rodzinie). Czasy ładowania powalają na kolana - można klęknąć i odmówić trzy zdrowaśki, zanim załaduje się lokacja lub save. Podczas takiego ładowania zresztą, gra co najmniej trzy razy zawiesiła mi komputer na amen - a ja mam wstręt do programów, które zmuszają mnie do robienia twardych resetów. Modeli postaci jest około tuzina, podobnie z liczbą aktorów użyczających głosu tym zastępom klonów. Interfejs jest nieprzejrzysty, system medytacji irytujący, ekwipunek idiotycznie mały (a jeśli chcesz się bawić w alchemię i zbierać składniki, to masz przerąbane), nie da się zbierać złomu na handel, a każda postać żeńska, z którą styka się Geralt, niemal natychmiast mu się oddaje, na pamiątkę zostawiając erotyczne kartki, niczym w jakiejś erotomańskiej odmianie Magic: The Gathering (osobiście uzbierałem trzy sex-pocztówki, a nawet dobrze nie zacząłem gry). Sama opowieść zaczyna się w najbardziej wkurwiający i grafomański sposób: Geralt (tak graczu! To właśnie TY! Ciesz się, że grasz najbardziej zajebistym bohaterem polskiego fantasy!), otóż Geralt ma ni mniej ni więcej, tylko pieprzoną amnezję...

Są jednak dwie rzeczy, które w "Wiedźminie" mi się spodobały. Po pierwsze - grafika. Jest ładnie, projektanci postawili na realistyczny wygląd otoczenia, całość prezentuje się lepiej od "Neverwinter Nights 2". Po drugie - intro. Filmik obrazujący lepszą część pierwszego opowiadania o wiedźminie jest po prostu świetny, nawet jeśli łańcuch na ramieniu bohatera ma tendencję do pojawiania się i znikania bez uprzedzenia i sensu.

Podsumować mogę następująco: nawet, gdyby tę grę rozdawali jako dodatek do tych czasopism, które tak piały z zachwytu nad polską produkcją rpg, to i tak nie sprawiłoby to, aby spojrzał na ten tytuł przychylniej. Ta gra zamiast zapewniać rozrywkę, tylko męczy i frustruje. Karta graficzna jak na razie nie okazuje się zbyt dobrym zakupem - lepiej bawiłem się przy starych rpg'ach, które śmigały na moim poprzednim sprzęcie.