środa, 25 grudnia 2013

Kwestia wiary

Ciekaw jestem, czy przyjdzie taki dzień, w którym uwierzę, że żyję w kraju nowoczesnym, takim z telewizją publiczną nieskażoną ogólnym skretynieniem i nie liżącą skrytych sutannami tyłków.

Nie trzeba wiele, aby mnie przekonać - ot, wystarczy, że Jedynka (która już dawno zrezygnowała z wieczorynek) w ramach dalszych cięć zlikwiduje z anteny "Ziarno". No i puści w wigilijnym okresie, w prime time, pewien stary film:



poniedziałek, 23 grudnia 2013

Pussy Idiots

Cała ta zadyma z Pussy Riot zaczyna mi działać na nerwy.

Media, jak zawsze, zachowują się tak, jakby lobotomia i zidiocenie było wymagane od kandydatów na dziennikarzy. Do tego poziom hipokryzji po prostu przerasta wszelkie normy.

Postaram się streszczać:

Gdyby tak zwane "aktywistki" wparowały podczas nabożeństwa do Kościoła Mariackiego i zażądały w prostych słowach, aby bogurodzica przepędziła Putina...

Co by się stało?

Padłyby oklaski? Wszyscy byliby szczęśliwi?

Czy może cwane attention whores zostałyby zamknięte (jak każdy zakłócający spokój oszołom), oskarżone o obrazę uczuć religijnych (tak jak Nergal), po czym oberwałyby stosownym wyrokiem dwóch lat więzienia (zgodnie z artykułem 196 KK)...

Jak myślicie, drodzy Obywatele Wolnego Kraju, który bez wątpienia nie jest tak barbarzyński jak Rosja?

sobota, 21 grudnia 2013

Z okazji Świąt Wszechobecnej Komercji

Szanse, że moje życzenia się spełnią, są malutkie. Ale z rachunku prawdopodobieństwa, fizyki kwantowej i starego dobrego voodoo wynika, że jeśli złożę je Wszystkim Polakom, może choć w jednym wypadku się spełnią.

Zatem...

Czego chciałbym Wam wszystkim życzyć?

Zgadliście.

Tak, życzę każdemu z was, aby rano, pod choinką, znalazł się podwójny prezent. Miłościwie nam panujący Premier, a obok niego Jarosław Zbawiciel. Obaj związani. Zakneblowani.

Teraz pomyśl o podniesionym wieku emerytalnym. O agencie Tomku. O CBA. O rosnących cenach. Spadających pensjach. O coraz gorszej służbie zdrowia. O Tu154M.O szalikowcach. O debilnej, złodziejskiej ustawie śmieciowej. O nieustannie zmieniających się przepisach. O rozrastającej się biurokracji. O tym, że oni obaj mają zapewniony wikt i opierunek, że do końca życia nie będą się martwić o pieniądze ani leczenie. O tym, jak bardzo są oderwani od świata prawdziwych ludzi.

A gdy już, miły odbiorco moich życzeń, przestaniesz się uśmiechać na widok ich spojrzeń, zrób co następuje:


czwartek, 5 grudnia 2013

Game of thrones, krok po kroku

OK, skoro od miesięcy trafiam na dobre opinie o serialu, uznałem, że... No, na pewno nie będę go oglądać. Raz, lubię myśleć, że instynkt stadny się mnie nie ima. Dwa, jeśli chcę oglądać Sibel Kekili, to znam o wiele bardziej interesujące, obrazowe i emocjonującę pozycje z jej przeszłości.

Ale książka...

Położyłem łapska na anglojęzycznym wydaniu pierwszego tomu. Oto, jak wyglądała moja przygoda z "amerykańskim Tolkienem".

- To cholerstwo ma mapę. Mapy źle wróżą. Raz, autor zakłada, że co pięć minut sprawdzam geografię fikcyjnej krainy. Dwa, zwykle autorzy słabo znają się na dryfie kontynentalnym, geologii, erozji i ezoteryczych sprawach meteo. Skutek tego taki, że tam, gdzie powinna być pustynia, autor wpieprza bagno. Że rzeki płyną pod górę. Że pola uprawne znajdują się w samym sercu lodowatej tundry.

- Lista bohaterów jest powalająca. Przez pół książki nie mogłem się połapać, kto jest kim. W końcu niektórych zacząłem od siebie odróżniać, ale wciąż nie wiem, kim jest Yoren. O kłopotach z odróżnianiem Varysa i Viserysa nawet nie warto wspominać. Spis osób dramatu nie pomaga.

- Nie ma głównego bohatera. Z początku dałem się nabrać i uznałem, że będzie nim Jon Snow - nadal uważam, że ma największy potencjał, aby być cetralną postacią opowieści - ale chłopak został wysłany na zadupie i przez większość książki robi mniej bohaterskich rzeczy, niż choćby Harry Potter.

- Zombie. Od razu wyjaśniam: kiedy pada wyraz zombie, albo wampir, z założenia przestaję czytać i oglądać. Te tematy są chujowe, nudne i wyeksploatowane do granic możliwości. Na szczęście w "Game of thrones" jest bardzo mało magii, jak na typowe fantasy, no i nie ma innych kreatur fantastycznych (nie licząc direwolvesów). Nie ma cipowatych elfów i śmierdzących krasnali. Nie ma smoków. Jakoś to będzie, dotrwam do końca.

- Życiowa lekcja z opowieści: honor prowadzi do zguby. Lepiej być sprytnym, niż uczciwym.

- Podkreślę raz jeszcze brak głównego bohatera. To ważne, bo póki co nie ma ani jednej postaci, którą mógłbym polubić, że nie wspomnę o utożsamianiu się. Wszyscy są głupi, okrutni, chciwi, porywczy, a ten pajac, który niby jest honorowy, swoim honorem przynosi same nieszczęścia rodzinie.

- W związku z powyższym, jedynym gościem, którego mogę strawić, jest Tyrion. Ale tylko dlatego, że na tle pozostałych wypada korzystnie.

- Zbliżam się do końca tomu. Całość da się czytać. Podoba mi się to, że nigdy nie wiadomo, kto może stracić głowę, kogo zjedzą zombiaki, i w jakich paskudnych sytuacjach znajdą się bohaterowie. Nikomu w tym świecie nie sprzyjają wkurwiające, fabularnie wygodne Zbiegi Okoliczności.

- W sumie jestem zadowolony...

- Smoki. Kurwa, smoki. A już było tak pięknie...

- Tak przy okazji, co to niby za smoki? Wykluwają się z jaja, jak gady... A potem ssą mleko, jak ssaki. Ja wiem, że amerykański system edukacji pozostawia sporo do życzenia, ja wiem, smoki sa magiczne więc wszystko mogą... Ale kurwa, ssanie mleka? Bez przesady.

Jakoś wątpię, żebym sięgnął po tom kolejny.

niedziela, 1 grudnia 2013

Pocztówka ze świata równoległego

Obudziłem się dzisiaj w świecie równoległym.

Jak inaczej wytłumaczyć to, co widzę w doniesieniach prasowych?

Zbawiciel na Ukrainie. Twierdzi, że polscy politycy powinni być bardziej zaangażowani w sprawy na Ukrainie. Że Ukraina jest taka ważna dla Europy.

Niesamowite.

W moim świecie Zbawiciel stoi na straży suwerenności narodu. Naszego, ale sądzę, że w takim razie wierzy też w to, że państwa ościenne również powinny suwerennymi pozostać. W moim świecie Zbawiciel gardłował przeciw wejściu Polski do Unii, właśnie ze względu na utratę suwerenności. W moim świecie Zbawiciel zawarł nawet pakt stabilizacyjny - który w żadnym sensie, z wyjątkiem praktycznego i faktycznego, nie był koalicją - pakt ów zawarł z ugrupowaniami najbardziej antyunijnymi, które zresztą po wstąpieniu do Unii pierwsze rzuciły się do europejskiego koryta.

Za to w tym równległym świecie Zbawiciel jest prounijny. Wierzy, że kraje ościenne mogą się do woli wpieprzać w sprawy wewnętrzne sąsiadów. Zaraz usłyszę, że Zbawiciel chce konsultować polski budżet z Angelą Merkel.

Brave new world.

Jutro sprawdzę, czy w tym świecie fajki są tańsze, wódka smaczniejsza, i czy "Conan the Barbarian" jest dobrym filmem.