poniedziałek, 27 października 2014

Gabriel Knight 20th anniversary, krok po kroku

Krok 1:
Przypomnieć sobie, że pisało się kiedyś o grach Jane Jensen. Że postanowiło się nie wracać do pierwszego Gabriela Knighta, bo zbyt miło się go wspomina i szkoda psuć te wspomnienia.

Krok 2:
Położyć łapska na nowym, poprawionym wydaniu Gabriela. Tylko po to, żeby sprawdzić, co się zmieniło w stosunku do oryginału.

Krok 3:
Pierwsza zmiana - grafika w bardziej współczesnej rozdzielczości. Z pozoru wygląda ładniej ale... Cóż, gra straciła trochę klimatu. W oryginale miejsce akcji (Nowy Orlean) malowano ze sporą dozą fantazji. Wszystko wyglądało bardziej mrocznie, emanowało aurą gotyku. Teraz twórcy postanowili trochę zwiększyć realizm i nagle zrobiło się mniej ponuro, bardziej kolorowo i po prostu nudniej.

Krok 4:
No dobra, jeszcze tylko chwila i uninstall - nie warto tracić czas na grę przygodową, którą się w miarę dobrze pamięta.

Krok 5:
Kolejna zmiana na gorsze - brak oryginalnej obsady. Zamiast Skywalkera, Worfa i Pennywise'a mamy teraz nieznanych aktorów. Fakt, starają się naśladować oryginał, ale czuć, że to hoop cola, a nie pepsi. Drobna poprawa - narratorka jest nieco żwawsza, nie trzeba czekać całej minuty, aż odczyta pojedynczą kwestię.

Krok 6:
Następna zmiana - zlikwidowano dyktafon, na który Gabriel nagrywał wywiady, zamiast tego mamy zwykły notes. Poza tym uproszczono niektóre zagadki, mam wrażenie że jedna czy dwie w ogóle zniknęły, i zupełnie zmieniono tempo akcji. Poprzednio pierwszego dnia było mnóstwo rzeczy do roboty, a zdaje się że trzeciego jedna czy dwie. Teraz równomierniej rozłożono obciążenie na wszystkie dni - choć miejscami widać, że wykonano to sztucznie.
Podobno dodano osiem nowych zagadek. Zauważyć tylko dwie z nich (układanie literek u Moonbeam, oraz nonsensowna, prostacka i nudna układanka w Schloss Ritter).

Krok 7:
Dobrze, zaraz będzie uninstall. Jeszcze tylko sprawdzić, jak teraz wygląda ta idiotyczna scena z dostawaniem się do biura Mostleya...

Krok 8:
Tutaj duży plus. Zupełnie zmieniono tę sekwencję, teraz jest bardziej jak z horroru, a nie jak ze slapsticku. Za to naprawdę można ten remake pochwalić. No i za to, że tym razem w Schloss Ritter nie pada śnieg w czerwcu.

Krok 9:
Przypomnieć sobie, że niezależnie od drobnych poprawek każdy remake to samo zło i postanowić odinstalować grę... Jak tylko sprawdzi się, jaki bonus jest w następnej lokacji...

Krok 10:
Złapać się na tym, że gra się tylko dla bonusów. W każdym miejscu, które Gabriel może odwiedzić, można otworzyć notes i kliknąć zakładkę z gwiazdką. I tam znajdują się różne "smaczki" - albo storyboardy, albo oryginalne szkice, albo fotografie z planu (bluescreenu do motion capture), czy nawet wywiady z członkami oryginalnej ekipy. Te ostatnie są w kiepskiej jakości, pełne pauz, gdy przepytywani zbierali myśli i szukali odpowiedzi... Ale i tak chce się ich wysłuchać, przecież jest się fanem gry, right?

Krok 11:
Usłyszeć w wywiadzie z Jane Jensen, że tak naprawdę ten remake ma służyć jednemu. Jeśli dobrze się sprzeda, Pinkerton Studios będzie mogło lobbować w Activision zlecenie na czwartą część Gabriela.

Krok 12:
Dojść do końca gry z mieszanymi uczuciami. Gra jest OK, ale oryginał też taki był. Jedyny powód, aby grać w remake, to bonusy w zakładce z gwiazdką. No i może dla niektórych niska rozdzielczość jest zbyt niestrawna, wtedy nowa wersja ma sens. Dojść do ogólnego wniosku, że pieniądze można wydać na kilka o wiele przyjemniejszych rzeczy.

Krok 13:
Uninstall.

środa, 22 października 2014

Jak mnie zniechęcić

Przyszło nam żyć w zabawnych czasach. Z moich doświadczeń wynika jasno, że obecnie więcej osób w Polsce pisze książki, niż je czyta.

W takiej sytuacji wydawać by się mogło, że każdy czytelnik jest cenny. Każdego należy witać z otwartymi ramionami. Dawać autografy. Odpowiadać na fanmaile. Ociekać wdzięcznością za to, że kapryśna istota, jaką jest czytelnik, wybrała właśnie Twoją książkę, poświęcając czas i pieniądze, aby obcować z owocami Twojej wyobraźni i Twojego talentu. Mało tam talentu - Talentu przez duże "Ty". Bo choć czytelnik ważny jest, Ty, jako autor, jesteś ważniejszy.

A jednak... Kiedy coś napiszesz, mój hipotetyczny autorze, kiedy uda się pokonać drogę przez mękę, jaką jest zainteresowanie wydawnictwa Twoją twórczością, po setkach poprawek, korekt i frustrującej wymianie mailów z redaktorem, gdy pachnące farbą drukarską i klejem egzemplarze autorskie w końcu trafią na Twoją półkę... Otóż wtedy istnieje ryzyko, że przeczyta to ktoś, kogo wolałbyś nie mieć jako czytelnika.

Na przykład ja.

Ale da się uniknąć sytuacji, w której zostałbym odbiorcą Twojej twórczości. Oto jak:

1. Wydaj tomik poezji. Nie ma szans, abym poświęcił mu choć chwilę uwagi. Jak mam coś czytać, to będzie proza.

2. Napisz gigantyczne fantasy, zainspirowane "Game of thrones". Zacznij je od długiego na dwadzieścia kartek spisu osób dramatu. Dla pewności dopieprz jeszcze mapę - stworzoną według zasady "tutaj dam górę, tutaj morze, tam lasy - nieważne, że rzeka płynie pod górę, nieważne, że nie ma gdzie uprawiać roli, nieważne, że tutaj nie powinno być pustyni, tylko rozległe bagno". Jeśli przetrwam listę płac z imionami brzmiącymi jak przypadkowy zlepek głosek, to widok mapy z łańcuchami górskimi zderzającymi się idealnie pod kątem prostym niezawodnie odstraszy mnie od dalszej lektury.

3. Napisz opowieść osadzoną w świecie postapokaliptycznym - ale nawet nie wspomnij, jaka była ta apokalipsa. Nie przemyśl konsekwencji wojny nuklearnej/biologicznej/totalnej. Ot, szlag trafił wszystko, nie wiadomo dlaczego, i nagle świat jest pełen Mad Maxów i barbarzyńców. Nie zastanów się nawet na chwilę, jaki model społeczeństwa wyłoni się ze zgliszczy. Nie przemyśl, na czym teraz będzie się opierała ekonomia. Po prostu, nie ma więcej krajów, telewizji, prądu, a Mad Maxy walczą z obłąkanymi barbarzyńcami. Gwarantuję, że najdalej po wystrzeleniu przez Twojego głównego Mad Maxa, to jest - bohatera, otóż najdalej po tym, jak wystrzeli po raz pierwszy ze swojego shotguna, ja zatrzasnę książkę i oddam ją na pomoc dla powodzian. Z zastrzeżeniem, że ma zostać wykorzystana jako opał, albo papier toaletowy, a nie lektura.

4. Napisz kryminał, w którym bohater nie jest gliniarzem, ale i tak ma dostęp do wszelkich aspektów policyjnego śledztwa, który przeocza wskazówki, które podałeś czytelnikowi, a na końcu zbiera wszystkich podejrzanych w jednym pokoju i przez pięćdziesiąt stron tłumaczy im, jaki jest inteligentny, jak wydedukował kto jest mordercą, no i że zabił lokaj. Ewentualnie bohater może być policjantem - ale, ponieważ policja ma dziwne stopnie służbowe, niech każdy gliniarz, z bohaterem włącznie, będzie komisarzem. Tak dla uproszczenia.

5. Zmieniaj narratora. Wierzę, że jeśli autor zaczyna od narracji trzecioosobowej, to ma tak pisać całą książkę. Jeśli zdecydował się na pierwszoosobową, też musi ponieść konsekwencje i nie zmieniać narratora według własnego widzimisię.
Jeśli autor wybrał narrację w drugiej osobie - zasłużył na papierosa. Wypalonego pod ścianą, z opaską na oczach, po którym następuje salwa plutonu egzekucyjnego.
W każdym razie - nie cierpię obecnego przyzwolenia na przeskakiwanie między narratorami. Napisz jeden rozdział w pierwszej osobie, a potem jeden w trzeciej - i masz pewność, że nie zostanę Twoim czytelnikiem.

6. Pisz w czasie teraźniejszym, bez jakiegokolwiek logicznego uzasadnienia. Podobnie jak zmienianie osoby narratora, zasadniczo nie jest to błąd, ale i tak jest skuteczną strategią, aby mnie zniechęcić.

7. Napisz fantasy, w którym stosujesz zmyślone nazwy w opisach. Na przykład:
"Łowca akghilów rozejrzał się po komnacie księcia. Na podłodze leżały votkańskie kobierce, szerokie łoże z takvahańskiego slughrota rozpierało się naprzeciw kominka..."* I tak dalej. Nie wiem - i za chuja mnie nie obchodzi - z czego wykonano mebel, ani skąd pochodzą kobierce. To komnata księcia, zakładam, że umeblowano ją z przepychem. Jeśli zmuszasz mnie do przegryzania się przez przypadkowe zlepki głosek - good bye and good riddance.

8. Użyj któregoś z następujących wyrazów: wampir, zombie, wilkołak, wiedźmin**, buzujące hormony, szkoła czarodziejów, Cthulhu, prawda historyczna, krasnolud, elf. O ile nie nazywasz się sir Pratchett - wyrzucam Twoją książkę przez okno.

9. Napisz opowieść z bohaterem, któremu nie chcę towarzyszyć.

I tutaj powinien nastąpić opis takiego bohatera - ale jednak nie, nie tym razem. Ten tekst jest dość długi, a przecież chcę, abyś wrócił do tego zakątka Sieci za kilka dni. Więc wkrótce rozwinę myśl i wyjaśnię, jakiego musisz stworzyć bohatera, aby zapewnić sobie, że nie zostanę Twoim wiernym czytelnikiem.


------------------------------
* Przykład zmyśliłem na potrzeby tego tekstu. Ale inspiracją dla tego krótkiego opisu były książki panów Brenta Weeksa i M. W. Stovera.

** Zdaje się, że nie możesz - bo naruszyłbyś prawo autorskie. Ale jeśli przypadkiem piszesz coś o jakimś zupełnie innym, supermęskim zabójcy potworów...

sobota, 18 października 2014

Back from the edge

Ostatnie tygodnie były interesujące.
Najbardziej interesujący był ten moment, kiedy mój organizm postanowił pobić rekord maksymalnej temperatury, jaką da się osiągnąć, zanim mózg zagotuje i wypłynie uszami.

Rozmawiałem z ludźmi martwymi od pięciu lat. Widziałem Dawnych Bogów.
Widziałem moją Największą, Jedyną i Prawdziwą Miłość, nagą, beznamiętnie uprawiającą seks jednocześnie z czterema mężczyznami o twarzach sklepowych manekinów. Towarzyszyła temu jej ulubiona muzyka - taka, która niby jest metalem, ale śpiewana przez laskę o nudnym głosie, której jedynym atutem jest seksowny wygląd.
Jakoś nie chciałem na to patrzeć, ale mój ojciec złapał brzytwę i odciął mi powieki.
W końcu przemówił do mnie Bóg.
Powiedział "What do you want from me?" głosem Davida Gilmoura.
Nie pamiętam, co odpowiedziałem. Mam nadzieję, że coś złośliwego.

Niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie i w końcu wróciłem na tę stronę obłędu.

Co oznacza, że w najbliższych dniach wrócę do rzygania frustracją, czepiania się i użalania w tym zakątku sieci.

Zakończę kawałkiem, którego zdecydowanie nie śpiewa cycata, farbowana laska, nadająca się najwyżej do chórków.