Obejrzałem "Lucy".
Nie jestem pod wrażeniem.
Jeszcze przed chwilą chciałem napisać coś w stylu recenzji, ale właśnie mi przeszło.
Powiem tak: twierdzenie, że wykorzystujemy 10% możliwości naszych mózgów jest bzdurą. Wierzą weń tylko osoby, które mają mózg sprawny w 10 procentach. Próba opierania na tej głupocie scenariusza jest obrazą dla intelektu widza. Ale mniejsza z tym, to przecież tylko głupi film, nie pierwszy i nie ostatni.
Prawdziwy problem z "Lucy" polega na tym, że film jest obrzydliwą, bezwstydną i płytką podróbką "Akiry".
Jak to się stało? Przecież Luc Besson potrafił kiedyś pisać w miarę ciekawe scenariusze. Fakt, niektóre były infantylne, ale przynajmniej nie były kiepskimi plagiatami.
A taki "Leon" był naprawdę niezły.
Choć miał jeden zasadniczy problem...
Otóż Matylda, wyszczekana dwunastolatka, ma zwyczaj oglądać Transformersy.
Nie wierzę, że mogła istnieć dziewczynka, która lubiła w ten sposób spędzać czas.
Cała reszta filmu podchodzi pod "suspension of disbelief".
Wracając do "Lucy". Po zastanowieniu, doszedłem do wniosku, że miała jedną zaletę: trwała około półtorej godziny, a nie trzy, jak niektóre współczesne adaptacje komiksów. Ale to nie znaczy, że warto marnować na nią czas.
Lepiej sięgnąć po oryginał i powtórzyć sobie "Akirę".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz