poniedziałek, 1 grudnia 2014

An unceasing wind that blows through this night

To jeden z tych dni, kiedy stare powiedzenie o światełku na końcu tunelu nabiera lodowatego sensu. W tunelu jest zimno i ciemno, do czego już dawno udało się przywyknąć. Jednak naprawdę przerażające jest coś innego: to tunel, więc nie da się nigdzie skręcić. Nie można uskoczyć w bok, nie da się wykonać szybkiego uniku, nie można zmienić narzuconego kursu. Ten konkretny tunel ma dodatkowe ograniczenie - nie wolno zawrócić, bo czas płynie tylko w jedną stronę...
Światełko na końcu tunelu? To oczywiście nadjeżdżający pociąg.

*

To jeden z tych dni, kiedy ściany jakby się zbliżyły, a sufit znalazł się niżej.

*

To jeden z tych dni, kiedy rano wydawało się, że stoi się twardo na dnie i jedyny możliwy kierunek wiedzie w górę. Wieczorem okazuje się, że dno jest warstwą ohydnego mułu, w którym stopy zapadają się coraz głębiej...
Płuca zdają się implodować. Możliwość wciągnięcia ostatniego wdechu jest coraz bardziej kusząca.

*

To jeden z tych dni, kiedy okazuje się, że nie ma wsparcia, na które się liczyło.
Co jest za plecami? Tylko ściana z chropowatych cegieł.

*

To jeden z tych dni, kiedy znowu trzeba zacząć odliczanie godzin od zera.

*

To jeden z tych dni, kiedy noszona bezustannie maska staje się zbyt ciężka. Zaczyna opadać, jak ostrze gilotyny.

*

To jeden z tych dni, kiedy palce tańczą na klawiszach szybko i tak długo, że opuszki niemal zaczynają krwawić... a i tak nie wychodzi spod nich nic sensownego.
To jeden z tych dni, kiedy upewnia się w przekonaniu, że jedynym wrodzonym talentem jest ten, dzięki któremu nawet będąc narąbanym jak messerschmitt, udaje się pisać w miarę gramatycznie, ograniczając ortografy i literówki do minimum.

*

To jeden z tych dni, kiedy bliska osoba mówi "Pomodlę się za ciebie", i z najwyższym trudem dławi się odpowiedź: "Szkoda marnować na mnie dobrą modlitwę".

*

To jeden z tych dni, kiedy kolejne złudzenie rozpływa się w kwaśnym deszczu bezradności i spływa do rynsztoka. Zostaje po nim tylko tęczowa kałuża na bruku - nawet całkiem ładna, jeśli się zastanowić.

*

To jeden z tych dni, kiedy trzeba sobie przypomnieć, że skoro nie da się zmienić kursu, to nie można się martwić słusznością podjętych decyzji. Skoro za plecami jest tylko ściana - to przynajmniej nikt nie wbije w nie noża. Jeśli pod stopami jednak nie czuć dna, to znaczy, że wciąż może być gorzej. Jeśli balast rozpuścił się w kwasie - teraz może będzie trochę lżej w dalszej drodze.
Maska jeszcze nie opadła. Można ją przybić solidnymi ćwiekami i na kilka kolejnych lat zostanie na miejscu. To poboli tylko przez chwilę.
Wyzerowany licznik jest czymś, z czym można sobie poradzić.
Krew z klawiszy można zmyć, a palce zabandażować.
Wtorki zwykle są lepsze od poniedziałków.

*

Mówiąc krótko: potrzebuję dużej pizzy pepperoni, butelki Jim Beama, paczki Pall Malli oraz rudowłosej prostytutki.

Tyle, że rzuciłem palenie i nie chcę znowu przytyć. Z czterech leków na całe zło zostały dwa.

See ya next week. In the meantime have some Floyd.