Możliwe, że to prawda. Mam nadzieję, że jednak nie.
Pierwszy dzień szkoły był przerażający. Pierwszy pocałunek był niezdarny, smakował podłym jabolem i popielniczką. Pierwszą bańką wódki się zakrztusiłem i mało nie porzygałem. Pierwszy papieros przyprawił mnie o mdłości i ból głowy. Kiedy pierwszy raz samodzielnie prowadziłem samochód, o mało nie rozwaliłem go o słupek bramy, a potem jechałem zygzakiem, cały czas przesadzając z korektą kierunku jazdy. Pierwsza randka była symfonią niezręczności i robienia z siebie idioty. Podczas pierwszego seksu byłem tak pijany, że niewiele pamiętam - nie licząc tego, że pod nieumiejętnie założoną prezerwatywę dostały się włosy łonowe i każdy ruch był tak bolesny, że zapamiętałem to mimo alkoholowego znieczulenia.
Były lepsze: pierwsza porządna pizza, którą zjadłem w nowootwartej wówczas pizzerii niedaleko krakowskiego Rynku. Pierwszy kontrolowany poślizg w tylnonapędowym aucie, na błotnistej drodze. Pierwszy łyk Jacka Danielsa. Pierwsze zetknięcia z muzyką, które okazały się miłością od pierwszego usłyszenia - miłością, która nie umiera, nie rani i ułatwia przetrwanie tak koło trzeciej nad ranem. Pierwsze takty, po których wiedziałem: chcę więcej tej muzyki.
Pink Floyd byli ze mną od zawsze. Jeszcze nie umiałem chodzić, gdy mój ojciec puszczał na pełny regulator przywiezionego ze Szwecji zestawu hi-fi "Dark Side of the Moon". Moi pierwsi Floydzi:
Potem pojawił się pop. Cóż, miałem wtedy ledwie dwa czy trzy lata...
Pierwsza Tina Turner:
Pierwszy Jackson:
Pierwsze Fleetwood Mac:
Pierwsze Queen:
Jakoś od tej pory zacząłem się uczyć angielskiego. Po to, żeby zrozumieć teksty...
Pierwsze Dire Straits:
Pierwszy Alice Cooper:
Pierwszy Ozzy:
Pierwszy Van Halen:
Wtedy uczono mnie już niemieckiego (tak, uczono. Ja robiłem co mogłem, żeby się nie uczyć). Ale skoro coś tam już rozumiałem, okazało się, że potrafię słuchać piosenek po niemiecku. Tak przy okazji, akurat wtedy Niemcy robili niezłe teledyski.
Pierwsze Oomph:
Oczywiście, Niemcy nie gęsi i też angielski znają.
Pierwsza Avantasia:
Mógłbym tak jeszcze długo, ale... Na przykład, pierwszy Edguy (a konkretnie Navigator) nie pojawia się, bo już jest Avantasia. Niektórych, niestety nie pamiętam, jak pierwszych Led Zep, Deep Purple, Stonesów, Genesis, Petera Gabriela i wielu, wielu innych... Po prostu nie jestem pewien co usłyszałem pierwsze z różnych repertuarów, choć w muzyce i tak się zakochałem. Były też falstarty - pierwszy Judas Priest to "Turbo Lover", który zniechęcił mnie do grupy, aż usłyszałem płytę "Demolition" z Ripperem Owensem i przez długi czas nie potrafiłem sie od niej oderwać. Dzięki temu polubiłem w końcu Judasów. Z Iron Maiden było podobnie, pierwszy był "Trooper", ale potem usłyszałem jakiś niewypał z Blaze'm i nie wróciłem do Maidenów, aż wydali "Brave New World", dzięki któremu zostałem fanem grupy.
Czemu w ogóle piszę tę wyliczankę?
Raz, dzięki wyciągnięciu jej z głowy i przybiciu klawiaturą do ekranu, widzę, że liczba wartych zapamiętania pierwszych razów przeważa nad tymi, które wolałbym zapomnieć. To czyni te ostatnie łatwiejszymi do zniesienia.
Dwa, uświadomiłem sobie, że ta lista wydłuża się i wciąż będzie rosnąć, dopóki nie ogłuchnę, albo nie umrę.
Niemniej, jeśli wziąć pod uwagę, że nawet kiedy nie pamiętam pierwszego razu, to potrafię się cieszyć jakąś muzyką...
Pierwsze razy są przereklamowane. Może kiedyś uda się wymazać je z pamięci.