poniedziałek, 23 lutego 2015

SOWA w Krakowie

Jeśli mieszkasz w Krakowie, wiesz, że Krakowem rządzą sprytne chłopaki. I nie przestają udowadniać swoich talentów cwaniacko-urzędniczych.

Oto ostatni przykład: Program SOWA.

W teorii chodzi o to, że zostaną wymienione stare latarnie uliczne na nowe, takie z diodami LED.

Fakt, jest w mieście kilka latarni, które nadają się do wymiany - ale to jakiś ułamek całości. Czemu wymieniać wszystkie? Czemu wydawać forsę na wymianę tego, co wciąż działa?

Oficjalna odpowiedź naszych łebskich u władzy: ekonomia i trochę jakby ekologia. Bo LEDy jedzą mniej prądu - czyli rachunki za światło będą niższe, no i jak coś zjada mniej prądu, to niedźwiedzie polarne się cieszą, bo mniej węgla musi spalić elektrownia.

Każdy, kto potrafi złożyć do kupy dwie myśli od razu zobaczy, że argument o mniejszym zanieczyszczaniu środowiska jest bzdurą (elektrownia produkuje tyle prądu, ile produkuje, nieistotne, ile zużywają latarnie). Ale faktem jest, że rachunki powinny być mniejsze.

Czy na pewno?

Otóż według wyliczeń (nie moich, rzecz jasna, tylko profesorów. Takich z uniwersytetu, a kilka uniwerków w tym mieście jest) ta inwestycja zwróci się za jakieś czterdzieści do sześćdziesięciu lat.

Gwarantowana żywotność latarni LED wynosi dziesięć lat. Jeszcze raz, cyframi: 10 lat.

Inwestycja nie ma prawa się zwrócić.

A w takiej Łodzi, która uczyniła ze swoim oświetleniem ulicznym to samo, jakimś cudem się wkrótce się zwróci. Jak?

Otóż planowana wymiana latarni w Krakowie powinna kosztować (znowu, według profesorów) jakieś dziewięć milionów złotych z kawałkiem. Ta kwota ma szansę się zamortyzować, zanim przyjdzie wymieniać zdychające po dekadzie LEDy.

Tymczasem w Krakowie wymiana latarni będzie kosztować... Trzydzieści dwa miliony złotych. Jeszcze raz, cyframi: 32 000 000 złotych.

Jakim cudem, zapytacie?

Ano takim, że nie wymieniamy tylko tego kawałka na górze latarni, w którym obecnie siedzi żarówka. O nie, my w Krakowie się nie opieprzamy i wymieniamy CAŁĄ latarnię. To na górze, słup, kabel i w ogóle.

Po co? Słup nie wpływa na zużycie prądu. O ile nie jest uszkodzony, może jeszcze stać latami.

Odpowiedź, której nikt oficjalnie nie udzieli, jest dość oczywista.

Do Krakowa ma zawitać wkrótce Papież i pielgrzymi. Więc słupy mają się, kurwa nędza, błyszczeć. Ale przecież nikt nie wyciągnie z budżetu forsy na to, żeby słupy na przedmieściach były ładniejsze.

Więc wmówimy prolom, że forsa z ich podatków pójdzie na zbożny cel oszczędzania na prądzie. Lud jest tak ciemny*, że to kupi.

Oj, łebskie te nasze chłopaki u władzy, oj łebskie, że aż dupsko ściska.

Tylko jedno im nie wyszło: przetargu nie wygrała firma z Krakowa, ino z Warszawy. I tak Warszawa się wzbogaci, a my zostaniemy z gołymi dupami. Fakt, ładnie oświetlonymi, ale jednak gołymi.


---------------------

* A jest - bo w wyborach wybrał dokładnie tę samą ekipę, która w poprzedniej kadencji upierdoliła sobie nieprzemyślaną walkę ze smogiem i zimową olimpiadę.