Mamy już drugą połowę stycznia. To
znaczy, że gdzieś tam, wciąż są ze trzy tysiące osób, które
przed końcem roku popełnią samobójstwo. Mijasz ich na ulicy, w
sklepach, widujesz ich posty na forach... I nie wiesz, że właśnie
masz do czynienia z chodzącym trupem.
Nic na to nie da się poradzić.
To znaczy, jeśli znacie kogoś, kto ma
zapędy autodestrukcyjne, należy okazywać wsparcie, cierpliwość,
wyrozumiałość, nalegać na kontakt ze specjalistą, łykanie
przepisanych leków... Tego wymaga prawo i zwykła przyzwoitość.
Ale prawda jest taka, że jeśli ktoś
naprawdę chce ze sobą skończyć, to nie da się nic na to
poradzić.
Nie da się komuś wyperswadować
depresji. Nie da się przekonać, że warto żyć. Chorowanie na
depresję nie jest skutkiem jakiegoś świadomego wyboru, podjętego po
rozważeniu stosownych argumentów - nie da się wyleczyć choroby
dyskusją.
Nie ma słów, nie ma jakiegoś
zaklęcia, które da się wypowiedzieć, żeby ktoś nagle wyleczył
się z depresji i nie miał nigdy więcej myśli samobójczych. Może
są takie, które podziałają na chwilę, ale na dłuższą metę
słowa się nie sprawdzają.
Skoro nie słowa, to może czyny? Ale
jakie? Osoby cierpiące na depresję nie są łatwe w obsłudze. Nie
ma do nich ogólnie dostępnych instrukcji. Nawet specjaliści bywają
w niektórych przypadkach bezsilni.
Nie będę tutaj przekonywać nikogo,
że powinien "wziąć się w garść", że "warto
żyć", że "będzie lepiej"...
Wiemy doskonale, że to bzdury, prawda?
Jeśli o mnie chodzi, wiem, że nie
umrę ze starości.
Może powinienem zaznaczyć, że nie
jestem jakimś nastolatkiem, który myśli, że jeśli pomaluje na
czarno paznokcie, będzie słuchać skandynawskiego metalu i zwierzać
się ze skłonności samobójczych, to w końcu przestanie być
prawiczkiem.
Nigdy nie malowałem paznokci i nie
robiłem sobie makijażu. Kilka orgazmów w życiu miałem, niektóre
nawet w kobiecym towarzystwie (parafrazując sir Pratchetta).
Trzydziestkę mam już za sobą. Prawie połowę tego czasu
przetrwałem z tym cichym głosikiem w głowie, który w tym roku
będzie dla trzech tysięcy osób zbyt głośny, aby z nim wytrzymać.
Prawie nikomu nie mówiłem, co łazi
mi po głowie. Raz nawet straciłem przez to przyjaciółkę:
widziała, że często mam podły humor i nie potrafię się cieszyć
różnymi pierdołami i starała się dowiedzieć, dlaczego. Ponieważ
nie miałem w zwyczaju zdradzać się z tym, że gdzieś pod
sklepieniem czaszki mam wadliwe uzwojenie*, jej też nie
powiedziałem. Próbując zmienić temat, opowiedziałem, jakie mam
kłopoty z samochodem i tego typu pierdoły.
Jakiś czas później, po pogrzebie
jednej z nielicznych osób, które naprawdę lubiłem, gdy mogłem
albo się upić w czarnoziem, albo z kimś pogadać, spróbowałem
się z nią skontaktować. Zapytała:
- Znowu coś nie działa w samochodzie?
Od tej pory gdy stawałem przed
powyższym wyborem, natychmiast kierowałem się ku najbliższej
flaszce.
Co wydaje mi się szczególnie
ironiczne, to fakt, że moja ówczesna przyjaciółka wtedy
studiowała psychologię.
Nie widać tego w tym wpisie, ale od
dwudziestu minut walczę z samym sobą. Ten akapit miał być o tym,
jak radzę sobie z moim wadliwym uzwojeniem. I nie jestem w stanie go
napisać. Pół godziny temu myślałem, że jak to napiszę, to uda
mi się jakoś uciszyć mój wewnętrzny głosik. Właśnie zdałem
sobie sprawę, że byłoby to niczym oderwanie skorupy od żywego
żółwia i tłumaczenie, jak działają jego wnętrzności.
Jeśli jesteś jedną z tych trzech
tysięcy osób i myślisz, że gdy zobaczysz, co dzieje się pod
skorupą, to może w tym roku nie trafisz jeszcze do statystyk -
gdzieś obok jest mój email. Ale, szczerze mówiąc, nie sądzę,
aby zdzieranie skorupy z żółwia Ci jakoś pomogło. To, co działa
dla mnie, pewnie nie sprawdzi się dla Ciebie.
Więc powiem tak: jeszcze dzisiaj nie
dołączę do tych trzech tysięcy. Ani jutro, ani w tym tygodniu.
Pewnie nie w przyszłym miesiącu. Może nawet nie w tym roku. A
później?
Kto wie... Wypadki chodzą po ludziach.
Zdarzają się nieuleczalne, śmiertelne choroby.
Zdarzają się też cuda.
Może w końcu dopisze mi szczęście.
-----------------
* A przynajmniej nie zdradzam się z
tym przed tymi, którzy znają to imię i nazwisko, które widnieje w
moim dowodzie osobistym. Ty, hipotetyczny** Czytelniku, za
przeproszeniem, się nie liczysz.
** Hipotetyczny, bo tylko przypuszczam,
że ktoś to czyta. Podejrzewam, że to jeden z tych wpisów, których
nikt nie przeczyta. Wiadomo, TL;DR. Czy jakoś tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz