Rok temu zreanimowałem swój wiekowy rower.
Oto kilka następnych kroków, które
przez ten czas dodałem do listy.
- Pojechać na rowerze do urzędu
miasta. Po drodze uznać, że w przednim kole jakby brakuje
powietrza.
- Załatwić sprawę w urzędzie, po
czym popedałować na pobliską stację benzynową, gdzie jest
darmowe powietrze do kół.
- Rozsadzić dętkę.
- Prowadzić rower przez dziesięć
kilometrów do domu.
- Kupić nową dętkę.
- Zbadawszy stan starej dętki, dojść
do wniosku, że nawet gdyby nie rozsadziło się jej kompresorem, to
i tak by jebnęła, tyle że w skutek braku taśmy ochronnej na
feldze... Okazuje się, że guma wciskała się w otwory, przez które
zamontowano w feldze szprychy.
- W przypływie adekwatnej wściekłości
naciągnąć ochronną taśmę.
- Odkryć, że gdy jest się
odpowiednio wkurwionym, to "zbyt mała" taśma nagle pasuje
jak ulał.
- Zdjąć tylne koło, zdjąć oponę,
sprawdzić, że tam dętka też dorabia się bąbli.
- Założyć taśmę na tylne koło.
- Ponieważ poziom wściekłości w
międzyczasie opadł, taśma znowu wydaje się zbyt mała i nie
bardzo da się ją nałożyć na koło.
- Pomyśleć o byłej dziewczynie.
- Założywszy bez dalszych problemów
taśmę, zamontować koło.
- Przy okazji odkryć, że teraz ośka
już pasuje do widelca, który zwyczajnie się rozszerzył.
- Kupić sobie żelowy pokrowiec na
siodełko.
- Kupić w końcu tylne światełko,
takie za cztery złote i nawet nie zadawać sobie trudu ze
zdejmowaniem go pod sklepami.
- Po kilku otarciach się o śmierć
wskutek hamulca, który jakoś nie chce zbyt mocno chwytać (o
zablokowaniu koła nawet nie ma mowy), dojść do wniosku, że
dźwignia jednak dźwigni nie równa. Klamka hamulca jednak musi być
do V-brake'ów, a nie do starego cantilevera. Poza tym pękła sprężyna i po zwolnieniu, dźwignia nie bardzo chce wracać do pozycji wyjściowej.
- Iść do lokalnego serwisu
rowerowego, polecanego przez znajomego stryja ciotki kolegi.
- Tam kupić DWIE dźwignie do V-brake
(facet nie sprzedaje pojedynczych sztuk), mimo, że potrzeba tylko
jednej. (Później przekonać się, że się przepłaciło za towar klasy niższej-średniej). Po namyśle kupić jeszcze owijkę na kierownicę - bo jakoś
ciężko wyobrazić sobie, że uda się zdjąć gumowe rączki z
rogów nie rozcinając ich w trakcie tej operacji.
- Nigdy więcej nie korzystać z usług polecanego serwisu.
- Nigdy więcej nie korzystać z usług polecanego serwisu.
- Zdjąć gumę z prawej strony
kierownicy. Prawidłowo robi się to tak: polewać gumę wrzątkiem,
złapać przez grubą rękawicę i przez pół godziny usiłować
kurwę zdjąć. Poddać się. Odkryć, że całą dłoń ma się
pokrytą bąblami. Przeciąć na obydwu zagięciach rogu gumę.
Pierwszy kawałek zdjąć bez trudu. Drugi i trzeci nie chce zejść
za cholerę. Następnego dnia, za pomocą cienkiego drucika
wprowadzić pod gumę kilka kropel płynu do zmywania naczyń. Zdjąć
pozostałe części gumy bez trudu.
- Wymienić dźwignię.
- Założyć jeden z kawałków gumy.
- Przejechać się i o mało nie wybić
sobie zębów, gdyż hamulec działa aż za dobrze.
- O mało się nie rozwalić, gdy
kawałek gumy podczas hamowania zaczyna się kręcić na rurze
kierownicy.
- Zdjąć gumę - od razu przeskakując
do etapu z płynem do naczyń.
- Nawinąć owijkę, tudzież owinąć
nawijkę...
- Na wszelki wypadek wykorzystać trzy
zip-tie'sy, żeby owijka mocno się trzymała.
Miałem w planach na ten rok wymianę
przerzutek - bo choć to Shimano, to jednak po kilkudziesięciu
kilometrach zaczęły mieć humory. Zasadniczo, mam do dyspozycji
sześć czy siedem biegów, z tym że tylne mają tendencję do
przeskakiwania z własnej inicjatywy. Ale... coś zaczęło kilka
miesięcy temu dziwnie skrzypieć, poza tym wyszła rdza na jednym ze
spawów ramy. Jeśli rower nie rozleci się do końca roku, to może
w przyszłym kupię jakieś tanie Tourneye, albo coś w tym guście
(na pewno nie kupię SRAMów.).
A łańcuch jak trzymał, tak trzyma.
Wciąż go nie wymieniłem.
Żeby nie być gołosłownym, niżej
dowód na to, że dwudziestoletni rower wciąż jeździ.
Zanim ktoś uzna, że to zdjęcie jest
niczym samojebka na tle bramy "Arbeit Macht Frei"... Po
pierwsze, pod pomnik nie wjechałem, tylko od Kamieńskiego
prowadziłem rower. Po drugie, myślę, że rower nie jest znowu aż
tak niesmacznym przedmiotem, który może się znaleźć w kadrze.
No i po trzecie: rozmawiałem z ludźmi,
którzy przeżyli wojnę. Słabo pamiętają, co było w zeszłym
roku, ale lata czterdzieste nie stanowią najmniejszego problemu.
Według nich obóz był bardziej na
północ. Raczej przy Wielickiej, a nie Kamieńskiego.
Następnym razem zrobię fotkę na
Wawelu, albo którymś z kopców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz