Kołatał mi się w głowie zamysł
napisania o miłości od pierwszego wejrzenia. O tym, że dwie osoby
mogą być sobie przeznaczone. Że może je łączyć tajemnicza i
potężna więź, niemożliwa do zbadania metodą naukową. Że
spotykają się po raz pierwszy i czują tak, jakby znały się od dawna i doskonale
wiedzą, że czeka je wspólna przyszłość.
Mój wewnętrzny cynik i wewnętrzny
romantyk długo spierają się, co tak właściwie można na ten
temat napisać. I dopóki spór trwa, tekst nie mia szansy powstać.
Więc napiszę o czymś, co zdarzyło
mi się kilka dni temu.
Piękny dzień - znaczy, pełne słońce,
temperatura zaledwie trzydzieści stopni i zero szans na deszcz -
który wykorzystuję, żeby pojechać na rowerze na jakiś kopiec i
zrobić kilka zdjęć.
Dzielnie pedałuję, walcząc o
przetrwanie w świecie pełnym wybojów, szyn tramwajowych, wysokich
krawężników, psychotycznych kierowców i przekonanych o własnej
nieśmiertelności pieszych.
Jestem na oficjalnej, legalnej ścieżce
rowerowej. Nagle, tuż przed moją kierownicę, nie zważając na
mnie, na ścieżkę wchodzi młoda kobieta.
Jest piękna. Ma zgrabną figurę,
wspaniałe nogi, zadbane dłonie, długie, bujne włosy, regularne
rysy twarzy, ciemne oczy w oprawie gęstych rzęs, wspaniale
wykrojone usta, staranny makijaż...
Zatrzymałem się w miejscu. Spojrzała
na mnie wyniośle. Nasze oczy się spotkały... I wtedy między nami coś przeskoczyło. Nić
podskórnego, natychmiastowego porozumienia, graniczącego z
telepatią. Jakby ładunek elektryczny.
Jakby to dokładniej opisać... Gdy
tylko ją zobaczyłem, w ułamku sekundy przez mój mózg
przegalopował tabun myśli. Mniej więcej takich:
Jesteś zjawiskowo atrakcyjna... i
doskonale o tym wiesz. Faceci w twojej obecności tracą tak z
czterdzieści punktów IQ. Zrobią wszystko, żeby wywrzeć na tobie
wrażenie. Pewnie już w szkole nigdy nie miałaś problemu, gdy nie
odrobiłaś lekcji - zawsze jakiś jeleń był gotów napisać
wszystkie ćwiczenia za ciebie. Później nie miałaś kłopotu ze
zdaniem na prawo jazdy, wystarczyło ubrać krótszą kieckę i
egzaminator wpadał w doskonały humor. Sklepikarze nie kantują cię
na wydawaniu reszty. Zawsze ktoś pomoże nosić ciężkie rzeczy,
przytrzyma drzwi, wywierci dziury w ścianie i wbije w nie kołki.
Jeśli nawala komputer, znajomy geek stanie na głowie, żeby ci go
naprawić. Jeśli zawiedzie samochód, tłum domorosłych mechaników
służy radą, pomocą i oferuje podwiezienie. To, na co inni muszą
ciężko zapracować, ty dostajesz za darmo, bo ktoś ma durną
nadzieję dobrać się do twojej bielizny. Dzięki temu, że w
genetycznej puli dostałaś dobre karty i umiesz je wykorzystać,
prześlizgujesz się po życiowych falach... podczas gdy inni muszą
się przez nie przedzierać. Myślisz, że możesz włazić obcym
facetom pod koła, a oni będą zachwyceni, że byłaś łaskawa
znaleźć się pod tą samą szerokością geograficzną, co oni.
Gardzę tobą, a zatrzymałem się tylko dlatego, że to łatwiejsze,
niż centrowanie koła po zderzeniu.
I właśnie te myśli musiały jakąś
telepatyczną metodą do niej dotrzeć, bo nagle wyniosłe spojrzenie
zniknęło, uciekła wzrokiem w dół i pospiesznie przetruchtała na
chodnik dla pieszych.
Oczywiście, możliwe że telepatia nie
miała miejsca, a zwyczajnie zdradziła mnie moja twarz - nigdy nie
byłby ze mnie dobry pokerzysta... Ale tym razem postanowiłem
dopuścić możliwość istnienia magii, telepatii i innych rzeczy
nadprzyrodzonych w kontaktach międzyludzkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz