poniedziałek, 2 czerwca 2014

Gdzie pieprzony Shakespeare?

Zdarzyło mi się w życiu przeczytać kilka książek.

To oczywiście nieprawda.

Przeczytałem ich setki, a być może tysiące. Większość z nich przefrunęła przez mój mózg nie zostawiając w nim wyraźnych śladów ani jasnych wspomnień. Jednak kilka coś po sobie zostawiło...

Przede wszystkim: wierzę, że KAŻDA książka, nawet taki Harry Potter, jest wartościowa. Każdą warto przeczytać. Dlatego nie mogłem wyjść z szoku, gdy w licealnej bibliotece, kiedy stałem w kolejce po jakiegoś obowiązkowego Żeromskiego albo innego Prusa, usłyszałem taki dialog:

- I jak? Udało się znaleźć? - zapytała bibliotekarkę śliczna dziewczyna ze starszej klasy.
- No... - zająknęła się bibliotekarka. - Ale wiesz, ja ci nie dam Łysiaka. Nie powinnaś go czytać.

Wyobrażacie sobie? Bibliotekarka, która nie chce, aby uczennica czytała książkę! W imię jakiejś pojebanej, samo-ustanowionej, kabotyńskiej, plugawej cenzury obyczajowej! Nie zrozumcie mnie źle, mój stosunek do Łysiaka jest złożony - później go może wyłożę dokładniej - ale nawet wtedy Polska była wolnym krajem! (No dobrze, nie minęło jeszcze dziesięć lat od zdobycia tej wolności, ale jednak!) Jeśli ktoś chciał czytać Łysiaka, to mógł. Jeśli pragnął Urbana, też mógł. Nie będą bibliotekarki plwać nam w twarz, ni dzieci germanić.

Wpadłem w taki szok, że nawet nie przyszło mi do głowy zaproponować tej dziewczynie, że zdobędę dla niej tego Łysiaka, jeśli trzeba - to z autografem, a potem może podyskutujemy o nim przy kieliszku Napoleona, co bez wątpienia ucieszyłoby samego Łysiaka... Była to jedna z setek zmarnowanych okazji w moim życiu towarzyskim.

Epizod skończył się tym, że moja noga nigdy więcej dobrowolnie nie postała w licealnej bibliotece, dziewczynę kilka razy widziałem na korytarzu i nigdy nie zamieniłem z nią ani słowa, a Żeromskiego i Prusa jakoś nie polubiłem.

Tak więc, jak napisałem: wierzę, że każda książka jest warta przeczytania. Kłopot w tym, że doba ma zaledwie 24 godziny, a tak z osiem z nich trzeba zmarnować na sen... Nie ma czasu, aby przeczytać WSZYSTKO. Trzeba czasem wybierać. Ale są takie pozycje, które mogę polecić jako obowiązkowe.

*

Bardzo dawno temu - byłem w pierwszych klasach podstawówki - ojciec mojego kolegi, człowiek wykształcony i poważny, powiedział mi, że jest książka, którą powinien przeczytać każdy kulturalny człowiek. Rzecz jasna, przeczytałem ją. Kilka razy, w kilkuletnich odstępach. A w końcu przeczytałem ją w oryginale. Myślę, że warto od niej zacząć moją dzisiejszą wyliczankę.

"Trzech panów w łódce, nie licząc psa" Jerome K. Jerome'a. Genialna książka, jedna z nielicznych, o których mogę z czystym sumieniem powiedzieć "ponadczasowa".

A teraz inne pozycje, w kolejności zasadniczo przypadkowej.

"Okolice porno-shopu" Andrzeja Rodana. Książka o gastarbeiterach. O miłości. O godności osobistej. O życiu. Oczywiście, czytałem ją w podstawówce i tak naprawdę najbardziej podobał mi się język, jakim została napisana - dla kogoś, kto wówczas był tuż po lekturze wszystkich Panów Samochodzików i Tomków w Krainach Wszelakich, soczysty język Rodana był fascynujący i kurewsko zabawny. Polecam wszystkim młodym nastolatkom.

"Zapiski na pudełku od zapałek" Umberto Eco. Zbiór felietonów. Essatto.

"Paragraf 22", "Namaluj to" i "Bóg wie" Josepha Hellera. Nawet nie będę komentować, to po prostu trzeba przeczytać.

"Artykuły pierwszej potrzeby" Antoniego Słonimskiego. Znowu zbiór felietonów.

"Last chance to see" Douglasa Adamsa. Nie wiem, czy wydano po polsku, a jeśli tak, to pod jakim tytułem. Bez różnicy, to najlepiej wchodzi w oryginale.

"Empirowy pasjans" i "Perfidia" Waldemara Łysiaka. Pierwsze to książka historyczna o otoczeniu Napoleona, drugie to zbiór opowiadań, które wyprowadzają czytelnika za róg ulicy i walą w ciemię zwrotem akcji. Swoją drogą, z Łysiakiem to jest u mnie tak: kiedy pisze na tematy mniej więcej bieżące, nie trawię jego poglądów. Ale gdy pisze o Napoleonie, albo uprawia beletrystykę w rodzaju "Dobrego", "Szachisty" czy "Fletu z Mandragory" - uwielbiam.

"Neuropata" R. Scotta Bakkera. Najmłodsza książka w tym towarzystwie. Warto przeczytać - całkiem poważne rozważania na temat wolnej woli, opakowane w formę thrillera.

"Life on the Mississippi" Marka Twaina. Znowu nie jestem pewien polskiego tytułu, ale ponownie - nie sądzę, aby przekład mógł dorównać oryginałowi.

"Figments of reality" Stewarta i Cohena... a jeśli nie to, to przynajmniej "Nauka Świata Dysku", która w gruncie rzeczy jest tym samym, ale lepiej się czyta. A skoro o tym mowa...

"Pomniejsze Bóstwa" Terry'ego Pratchetta. Najmądrzejsza pozycja ze Świata Dysku - co nie znaczy, że pozostałym czegoś brakuje. Warto przeczytać wszystkie.

"How music works" Davida Byrne'a. Trochę autobiografii, trochę o Talking Heads, ale przede wszystkim o muzyce - jest to jedna z tych książek, które naprawdę poszerzają horyzonty.

Wszystko Malcolma Gladwella - nieważne, "Outliers", "Blink"... Ten facet sprawia, że zmienia się sposób myślenia o pewnych sprawach.

*

Już widzę te pogardliwe wzruszenia ramionami. A co z Josephem Conradem? Gdzie Bułhakow? Nabokov? Dostojewski? Gdzie pieprzony Szekspir? Co z Sienkiewiczem? A Strugaccy? Asimov? P. K. Dick? Czemu nie wspominasz o Hunterze S. Thompsonie? Zapomniałeś o Mario Puzo? Wspomnieć o Camusie to nie łaska? Czemu milczysz na temat Stanisława Lema? O Mrożku ani słowa? Richard Dawkins nie jest dość dobry? I tak dalej, i tym podobne... Macie rację. Brakuje tu mnóstwa nazwisk i tytułów. Ale ta lista to tylko pigułka, zestaw instant. To nie kompletna dieta dla umysłu i tego, co z braku lepszego słowa nazwę duszą.

Tę listę mógłbym ciągnąć jeszcze długo. Tak to już jest, że dobrych książek i autorów jest mnóstwo, a na każdego z nich przypada pluton literackiej miernoty, której zdarzy się napisać jedną dobrą pozycję, z kolei na każdego z nich przypada batalion pomniejszych grafomanów...

Powyższa lista powstała pod wpływem chwili i mieszaniny Jim Beama, wina porzeczkowego i wódki. Gdybym pisał ją kiedy indziej, gdybym wypił coś innego - pewnie wyglądałaby inaczej. Jak wszystko tutaj, nie jest zobowiązująca w sensie prawnym - choć naprawdę uważam, że przeczytanie tych książek może uczynić czytelnika w większym stopniu człowiekiem, niż używającą sztućców małpą, strzelającą focie z rąsi na fejsa mechaniczną pomarańczą...

Na zakończenie dorzucę w ramach gratisu ostatnią pozycję, którą przeczytałem od deski do deski:

Biblia. Przeczytajcie, na czym opiera się wiara, moralność i światopogląd większości Waszych rodaków. Jestem zdania, że każdy powinien uważnie przeczytać Pismo Święte.

Bo jeśli ten popieprzony świat czegoś potrzebuje, to więcej oczytanych ateistów.