poniedziałek, 30 czerwca 2014

Seriale

Rozważmy seriale.

"Supernatural" dotarł jakiś czas temu do końca serii. Było tak, że warto najwyżej wzruszyć ramionami. Następna może być trochę ciekawsza od niej - ale o tym przekonam się za jakiś czas, o ile wcześniej szlag mnie nie trafi.

"Castle", jak już kiedyś wspominałem, zdechł po tym, jak zniknęły z niego wszystkie elementy, za które go polubiłem na początku. Ostatniej serii nie obejrzałem do końca.

"House of cards" olałem po tym, jak Spacey "mistrzowsko" upozorował samobójstwo łysego chudzielca. Zdaje się, że był to koniec pierwszej serii - więcej nie zamierzam nigdy oglądać.

"Breaking Bad" uznałem za przereklamowany. Fakt, był niezły, ale po śmierci Gusa nie widziałem już powodów, aby go oglądać.

"Arrow" okazał się miłym zaskoczeniem - przynajmniej pierwszy sezon. Drugi był fatalny. Mimo obecności mojego ukochanego mogwaia, czyli Summer Glau. Poprawka - pięć czy sześć pierwszych odcinków drugiego sezonu ssało. Więcej nie oglądałem.

"Almost human" również mile mnie zaskoczył. Nie było w nim nic odkrywczego, ale nic też mnie nie denerwowało, a dialogi między bohaterami wręcz mnie bawiły.

"Black sails" okazało się świetne. Hard-core'owy prequel "Wyspy skarbów" trafił we wszystkie punkty, które mi odpowiadają - no, może poza zbyt dużą ilością fiutów w ostatnich odcinkach, ale widocznie była to cena za te wszystkie biusty, które zobaczyłem w pierwszych epizodach. Czekam na drugą serię - bardzo jestem ciekaw, jak Long John straci nogę.

"Crossbones" - pozostając w pirackich klimatach - na razie prezentuje się nieźle. Po pierwsze, główny bohater: koleś jest jak z powieści Alistaira MacLeana. Doktor, będący tak naprawdę agentem Jego Królewskiej Mości, z misją zabicia Edwarda Teacha, legendarnego Czarnobrodego. Po drugie, samego Teacha gra John Malkovich i jak dla mnie, jest po prostu zajebisty.

"Sherlock" BBC - ostatni sezon - zawiódł na całej linii. Jakim cudem po tak udanym pierwszym sezonie można tak drastycznie obniżyć loty, nigdy nie zrozumiem.

"Elementary" trzymało poziom, choć ostatnie odcinki wypadły jakoś słabiej. Ale kiedy Holmes-narkoman i Watson-kobieta wrócą na ekrany, znowu będę oglądać.

"Penny Dreadful" oglądam trochę jak ktoś, kto drapie strupa, albo trąca językiem bolący ząb. Raz, wampiry. Jak pisałem, chędożyć wampiry. Dwa, Eva Green, a raczej jej postać w tym serialu zdecydowanie za bardzo przypomina moją Największą, Jedyną i Prawdziwą Miłość. Ale gra mój ulubiony James Bond, poza tym każda postać ma jakąś tajemnicę (i okaże się, że przekombinowałem w ich rozgryzaniu, jeśli Josh H. nie jest wilkołakiem).

Poza tym ostatnio obejrzałem "Farscape". Wyprodukowane przez Hensona, więc spodziewałem się ulicy Sezamkowej w kosmosie, a dostałem całkiem dojrzałe i zabawne s-f.

Trochę smutne jednak jest to, że żaden z tych seriali jakoś nie trafia na tę półkę, na której znajduje się "Firefly" i czwarty sezon "Black Addera" - czyli do tego grona seriali, których odcinki lubię sobie co jakiś czas powtarzać, tak żeby nie zwariować do końca.