Uwielbiam kupować książki za grosze
w supermarketach. Takie z wielkiego kosza, po kilka złotych,
zazwyczaj autora, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. Proste
- ryzykuję równowartość dobrego piwa. W najgorszym wypadku nabędę
coś, co można podłożyć pod krzywą nogę krzesła, w najlepszym
- odkryję jakąś perełkę.
Czasem ten proces jest dwuetapowy.
Najpierw kupuję tanią książkę.
Na przykład "Błazen"
Christophera Moore'a. Twarda oprawa, obwoluta, całkiem solidne
wykonanie. Książka z 2009 roku, więc nie taka znowu stara (choć
nie jest to oczywiście nowość). Cały ten luksus kosztował mnie
zawrotną kwotę 6,99PLN.
Książka jest czymś w rodzaju parodii
Szekspira. Zaskakująco zabawnej i rubasznej.
Jednak czytając posłowie autora,
gdzie autor tłumaczy się, że nie ma nic przeciw Francji i
Francuzom, a słów błazna o "pieprzonym francuskim" użył,
bo nie mógł się oprzeć aliteracji, zacząłem podejrzewać, że
coś mogło przepaść w tłumaczeniu.
I tak sięgnąłem po książki Moore'a
w oryginale. Była to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie
spotkały mnie w ostatnich latach (co być może mówi Wam aż zbyt
wiele o jakości mojego życia).
W każdym razie - rubaszne poczucie
humoru króluje we wszystkich książkach autora. Łączy je zresztą
nie tylko to: niektóre rozgrywają się w tym samym mieście i na
drugim planie opowieści pojawiają się postacie z innych książek.
Co może momentami nieco dezorientować nowego czytelnika - bo na
przykład taki detektyw, albo rudowłosa wampirzyca w "Dirty
Job" wydają się pojawiać bez wyraźnej przyczyny i mówić o
rzeczach, które nie mają nic wspólnego z fabułą... Ale nawet
świeży czytelnik nie powinien mieć przez to większych kłopotów.
Nie zamierzam tutaj pisać
pełnowartościowych recenzji... ale jest kilka pozycji, które
szczególnie chciałbym polecić (zwłaszcza w wersji oryginalnej).
- "Dirty Job". Opowieść o
szarym, nudnym facecie, który pewnego dnia zostaje Śmiercią (nie
mylić z "Mortem" sir Pratchetta).
- "Lamb". Czyli te lata z
życia Chrystusa, które jakoś nie załapały się do Biblii. A jest
tego ponad dwie dekady.
- "Fluke". Czyli wieloryby,
podwodna cywilizacja i kupa śmiechu.
- "Fool". Czyli wspomniany
wcześniej "Błazen". Genialna przeróbka Szekspira. I
wielki zawód na tłumaczu - naprawdę, nie znalazł polskiego
odpowiednika dla aliteracji "fucking french"?
- "Sacre Bleu". Moja ulubiona
powieść Moore'a, rozgrywająca się w środowisku impresjonistów.
Dopóki jej nie przeczytałem, nawet nie zauważałem, jak wiele
niebieskiego jest w ich obrazach.
Wszystkie inne też są kapitalne, ale
powyższe według minie stanowią lekturę obowiązkową. I bądźmy
szczerzy - zabrakło Pratchetta, a prawie wszyscy potrzebujemy
jakiegoś, jakiegokolwiek autora, który potrafi sprawić, że po
wyjątkowo spierdolonym dniu, czytając książkę odkrywamy, że
wciąż jesteśmy w stanie się śmiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz