środa, 20 kwietnia 2016

Kiedy dojdę do władzy, za słuchanie disco polo będzie czapa

Oto, jak było:

Weekend. Po południu dwa domy dalej zaczyna się impreza. Buc Bass System dudni, ale co tam - jak byłem młodszy to też zdarzało mi się hałaśliwie imprezować.

Wciąż sobota. Godzina 22 - początek ciszy nocnej. Impreza robi się głośniejsza: do napierdalającego disco polo dołącza chór pijackich śpiewów.

Nie dzwonię na policję ani na straż miejską. Wciąż biorę poprawkę na to, że jak byłem gówniarzem, to sam naruszałem ciszę nocną solidnie i entuzjastycznie, choć słuchaliśmy porządnej muzyki.
Oczywiście, nie idę zwrócić hołocie uwagi - życie nauczyło mnie, że nie ma sensu dyskutować z "lepszym sortem" Polaków.

Pierwsza w nocy - sytuacja bez zmian. Przychodzi mi do głowy, że gdybym został uprzedzony o takiej imprezie, to albo kupiłbym sobie jakieś zatyczki do uszu, albo wyjechałbym gdzieś na weekend.

O drugiej dochodzę do wniosku, że imprezowicze powinni byli zwyczajnie zaprosić CAŁĄ ulicę i nie byłoby problemu.

O trzeciej w końcu padłem ze zmęczenia, mimo hałasów.

Ze źródeł niezależnych dowiedziałem się, że o czwartej impreza wciąż trwała.

A teraz, drogie egoistyczne, discopolowe robaczki...

Widzicie, musiałem z pewnych przyczyn wstać o siódmej trzydzieści rano.
Widzicie, mam naprawdę solidny sprzęt audio. Jestem w stanie zagłuszyć młot pneumatyczny.
Widzicie, mam kilka kolumn, które jestem w stanie wystawić na parapet okienny.
A o 7:30 rano nie ma już ciszy nocnej.
Zwykle nie robię takich rzeczy - to infantylne, poza tym cierpią niewinni sąsiedzi... Ale przekroczyliście moje granice odporności.

Imprezowicze usłyszeli najcięższe Black Sabbath o wpół do ósmej, na pełny regulator:




Miłego kaca, skurwysyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz