czwartek, 27 lutego 2014

Rise and fall of Kripke

Dawno temu, w telewizji trafiłem na serial "Supernatural". Pierwszy odcinek, jaki widziałem, był czarno-biały. Już to przykuło moją uwagę. Drugim haczykiem, na który się złapałem, był samochód - olbrzymi chevy, jakiego nie było w innych serialach. Szybko przekonałem się, że dialogi są niezłe, fabuła taka sobie, muzyka - w pierwszych sezonach - zajebista, a patrzeć można, według indywidualnych upodobań, na bohaterów, czyli dwóch ślicznych chłopców, albo na gościnnie występujące dziewczyny (moją ulubienicą była blondwłosa Ruby).

Przez pewien czas oglądałem "Supernaturala" z przyjemnością. Zaczynając od siódmego sezonu, przyjemność zdechła, zostało przyzwyczajenie. Teraz nawet tego nie ma. Cały ten bajzel z aniołami i demonami znudził mnie już jakiś czas temu. Ale! Warto wspomnieć, że serial zaczął obiżać loty po tym, jak z ekipy wypisał się jego twórca, Eric Kripke.

Kiedy zobaczyłem, że Kripke stworzył następny serial, "Revolution", byłem co najmniej ciekaw efektów.

Pierwszym sygnałem ostrzegawczym było nazwisko J.J. Abramsa - nic firmowane przez tego pana nie przypadło mi dotąd do gustu. Ale co tam, pomyślałem, stary dobry "lens-flare J.J." jest tylko producentem. Może nie będzie tak źle.

A jednak.

Nie wytrzymałem do końca pierwszego odcinka.

Pewnie jestem niesprawiedliwy. Możliwe, że dałem się zwieść pierwszym wrażeniom. Może "Revolution" jest solidnym serialem. Ale i tak nie dam mu drugiej szansy.

Serial jest postkurwapokaliptyczny.
Problem z apokalipsą polega na tym, że aby stanowiła dobre tło dla opowieści, trzeba ją solidnie przemyśleć. Co dostajemy tutaj?

Pewnego dnia gaśnie prąd. Jeden facet coś wie na ten temat - podejrzewam, że jest jednym z ważniejszych bohaterów - wszystkie interesujące dane trzyma na pendrivie, ale z widzami nie zamierza się nimi dzielić. Prądu brak, samoloty spadły z nieba, auta przestały działać, lodówki nie chłodzą, Facebook zdechł, Zuckerberg sprzedaje gołębie pocztowe*, rząd się rozpadł, cywilizacja cofnęła się o dwieście lat**.

Kiedy jakiś pseudo-warlord wjechał do wioski, w której od piętnastu lat wegetuje rodzina gościa od pendrive'a, wyłączyłem telewizor.

Zacznijmy od tego, co stało się z prądem.
Zniknął? Jak? EMP? Jeśli tak, to zdycha elektronika, świat dostaje lekkiej czkawki, ale wcześniej czy później wszystko wraca do normy. Lodówki zaczną działać już na drugi dzień, elektrownie wciąż będą funkcjonować, infrastruktura wciąż istnieje, jest mnóstwo ludzi, którzy potrafią naprawić to, co się zepsuło, nie straciliśmy w trzy sekundy całej, nagromadzonej w cywilizacyjnym rozwoju wiedzy, struktury rządowe nie rozpłyną się w chwilowej ciemności. Prezydent dalej jest prezydentem, dalej istnieje wojsko, broń palna dalej działa. Wciąż mamy policję i straż pożarną. Naprawdę, awaria samochodów, sieci komórkowych i Facebooka to nie jest Apokalipsa. To najwyżej niedogodność.

Z kolei, jeśli w jakiś magiczny sposób zmieniły się prawa fizyki, uniemożliwiając przepływ elektronów, wszyscy zginęliśmy. Przestały funkcjonować nasze mózgi i reszta układu nerwowego. Koniec serialu, zanim się nawet zaczął.

Dopuszczam możliwość, że idea za serialem jest właśnie taka, że widz ma się zaciekawić i oglądać, żeby rozwiać powyższe wątpliwości. Ale dopuszczam też możliwość, że serial jest chujowo napisany, z leniwie wykoncypowaną apokalipsunią (na miano Apokalipsy z dużej litery to nie zasługuje).

Niestety, jestem już za stary, żeby dawać kiepskim serialom drugie szanse. Nawet dobre seriale nie mają u mnie taryfy ulgowej. "Breaking Bad" przestałem oglądać, gdy zdechł Gus Fring i uznałem, że to koniec historii, a cokolwiek pojawi się w następnych sezonach, będzie tylko odcinaniem kuponów.

I tak wracam do szukania serialu, któremu warto poświęcać czas...

Hmm... Na horyzoncie majaczą "Black Sails"... Pożyjemy, zobaczymy.

-------------------------
*No dobrze, to zmyśliłem. Ale to dobre pytanie, czym, po apokalipsie, zajmą się ludzie, którzy podbili nasz elektryczny kapitalizm? Nie sądzę, aby siedzieli z założonymi rękami.
** Słowa twórców serialu. To tylko dowodzi, jak "dobrze" znają historię. Styl życia i sytuacje geopolityczną, jakie pokazują w swoim serialu, mogły mieć miejsce trzysta do dwustupięćdziesięciu lat temu, i to tylko w bardziej odludnych zakątkach Ziemi. Jak na przykład Dziki Zachód.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Drink responsibly p.3

Dzisiaj w Klubie AA bourbon z colą.

Nie wiem, po co ktoś chciałby mieszać jedno z drugim, ale skoro już sie stało, to niech przynajmniej gra ZZ Top.


środa, 19 lutego 2014

How hard can it be...

... to make a decent, fuckin' car-show?

Program Top Gear oglądałem od lat dziewięćdziesiątych - okaleczoną wersję, nadawaną na BBC World. Od razu zakochałem się w Top Gearze.
Byłem fanem programu, zanim Clarkson z niego odszedł. Potem z przyjemnością oglądałem, jak samochody przedstawiał Tiff, Vicky i Quentin. Potem było ciężko - Top Gear zdechł. Pojawił się Fifth Gear, ale nie miałem jak go odbierać...
Potem Clarkson wrócił. Dokooptował Maya i Hamstera. Było tak pięknie.
Samochody za 100 funtów. Porshaki za tysiąc pięćset. Toybota. SLR vs. Transport Publiczny. USA w autach za tysiąc dolców. Boliwia. Schumi, udający Stiga.

I tylko jedno bolało: jakim cudem BBC uznało, że show z ćwierćmiliardową publicznością - plus Cthulhu wie ilu pirackich widzów na torrentach - zasługuje na jakieś sześć epizodów rocznie. Ale wciąż byłem fanem.

Aż do bieżącego roku.

Panująca w BBC kreatywna zapaść dosięgnęła mojego ukochanego programu. Niestety, nie jestem w stanie patrzeć, jak dwóch starszych i jeden starzejący się pan (mimo wybielonych zębów i farbowanych włosów - widać wiek) zachowują się niczym postacie z kreskówki.

Rozumiem, że TG nie jest już prawdziwym programem motoryzacyjnym. Takim jest Fifth Gear. Ale jako show rozrywkowe, show panów Wilmana i Clarksona postanowiło sobie obniżyć poprzeczkę. Tak nisko, że nie da się na to patrzeć i nie myśleć, że prezenterów telewizyjnych w pewnym wieku należy poddawać obowiązkowej eutanazji.

W takim razie, co robić, jeśli ma się we krwi trochę benzyny? Przecież samochody mogą być zabawne. Mogą być przygodą. Czy jest na sali ktoś, kto potrafi się bawić motoryzacją i nie musi przy tym grać według scenariusza do Dobranocki?

Enter Freiburger and Finnegan.
Enter Roadkill.

Jest w USA taki magazyn, co się zwie Hot Rod. Są z nim związani panowie Freiburger i Finnegan. Którzy robią niskobudżetową, internetową telewizję. Na cholernym YouTube.

Chciałem podać bezpośredni link, ale najwyraźniej jestem zbyt pijany, bo nie potrafię sobie z tym poradzić. Muszę ograniczyć się do tego:

- Wejdź na YouTube
- W wyszukiwarce wpisz ROADKILL EPISODE
- Enjoy.

Odcinki wychodzą mniej więcej co miesiąc. Czasem panowie po prostu katują jakieś auta, a czasem robią prawdziwego roadtripa - na przykład wsiadają w stare Ranchero i jadą z Californii na Alaskę. Mimo budżetu i medium - jakością dorównują profesjonalnej telewizji (a takie TVN Turbo przerastają).

Ostrzegam - to Amerykanie. Nie ma tego brytyjskiego humoru, który dominował w dawnych odsłonach Top Gear, ale z pewnością Roadkill ogląda się przyjemniej, od wymuszonych, zmęczonych, infantylnych wypocin Clarksona i spółki. Ale jeśli ktoś chce zobaczyć, jak to jest jechać tysiąckonnymi hotrodami przez trzy stany - i ile rzeczy może pójść nie tak - nie ma lepszego show. A co jest najpiękniejsze? Nie trzeba mieć dostępu do BBC, ani nie trzeba piratować epizodów. Wszystko jest za darmo, legalnie, wystarczy tylko oglądać.

Na koniec zacytuję - w luźnym tłumaczeniu - Freiburgera, tak, żebyście wiedzieli, czego się spodziewać:

Nie uważam, że wszyscy powinni być mechanikami, ale jeśli jakiś facet nie potrafi wytłumaczyć działania silnika czterosuwowego, kwestionuję jego męskość.

wtorek, 18 lutego 2014

Drink responsibly p.2

Dzisiaj w Klubie Anonimowych Audioholików serwujemy sake:



.
.
.
.
.
... miał być Tak Matsumoto, ale znaleźć coś w jego oryginalnej wersji jest zaskakująco trudno. Cóż, zdrowie!

poniedziałek, 10 lutego 2014

Adresowane do kobiet

Wiem - doskonale wiem - że kobiety są inteligentniejsze od mężczyzn. Wiedzę tę zdobyłem, gdy jeszcze moje recenzje pojawiały się na Filmwebie - z otrzymywanych emaili jasno wynikało, że płeć piękna jest bystrzejsza, mądrzejsza, ma wyżej rozwinięte poczucie humoru i lepiej ogarnia ortografię i gramatykę od mężczyzn. Dlatego ten wpis jest adresowany do kobiet - chcę zwrócić się do kogoś, kto zrozumie, co próbuję powiedzieć*.

Drogie panie, musimy porozmawiać o wyborach.
Wiem, o ile nie wydarzy się jakieś drobne błogosławieństwo w rodzaju meteorytu uderzającego w Wiejską, to wybory będą dopiero na jesieni 2015. Jednak sądzę, że trzeba zacząć działać już dziś.

Przede wszystkim: jeśli już zdecydowałaś, którą partię poprzesz swoim głosem, nie musisz czytać dalej. Wierzę, że podjęłaś decyzję świadomie i nic, co napiszę, na nią nie wpłynie**.

Natomiast jeśli nie wiesz, na kogo oddać głos, albo jeszcze lepiej - NIE WYBIERASZ SIĘ DO WYBORÓW, proszę, poświęć mi chwilę swojego czasu.

Ten akapit będzie nudny, bo muszę odwołać się do statystk***.
W 2011 roku ok. 30 500 000 wyborców mogło iść zagłosować.
Zrobiło to ok. 15 050 000.
Z tego ok. 14 350 00 głosów było ważne. Wniosek: dużo mniej, niż połowa obywateli zdecydowała. jak będzie wyglądać nasza rzeczywistość.
Jedźmy dalej.
PO chwaliło się, że miało prawie 40% poparcia. Jak to wygląda w rzeczywistości?
Na PO głos oddało ok. 5 600 000 osób. Jeden Cthulhu wie, ile z tych osób ma gdzieś PO, a głosowało przeciw PIS.
Kraj ma koło 37 milionów obywateli. Rządzi nim partia, którą popierało 5,6 miliona. To nawet nie było dwadzieścia procent poparcia. Teraz jest dużo mniej.
Na PIS z kolei zagłosowało ok. 4 300 000 osób. Trochę ponad dziesięć procent Polaków. To jest ta poważna partia opozycyjna.

Dlaczego nie głosujesz? Jeśli z lenistwa, albo z głebokiej wiary w anarchię, czy coś w tym stylu - nie przekonam Cię, a szkoda.
Ale jeśli Twoim usprawiedliwieniem nieobecności przy urnie jest "nie mam na kogo głosować" - proszę, czytaj dalej.

Przy ostatnich wyborach młodzi ludzie chcieli pokazać, że PO, PIS, SLD, PSL i reszta starych znajomych, siedzących od tylu lat przy korycie, nie ma im nic do zaoferowania. Poszli do wyborów, na kartach do głosowania napisali, że głosują na Króla Juliana z Madagaskaru****.
Zabawne, ale bezcelowe.
Zmarnowali głosy. Utwierdzili politycznych oportunistów w wierze, że popiera ich 40 albo 30 procent narodu.

Proponuje inne rozwiązanie, które zresztą sam wtedy zastosowałem i zastosuję 2015 (jeśli wcześniej nie zapiję się do stanu śpiączki).

Poświęć kilka minut. Znajdź jakąś partię, która nie była do tej pory w sejmie. Która nie ma większych widoków na przeskoczenie progu wyborczego. Oddaj na nią głos.

Co ryzykujesz?
Że ta partia wejdzie do sejmu. Spokojnie, będzie mieć na tyle mało mandatów, że nie narobi większych szkód.

Co wszyscy zyskujemy?
Może nie pluralizm polityczny, ale jeśli kilka milionów osób, które ostatnio zostało w domu, tym razem pokaże, że nie chcą, aby rządził nimi Zbawiciel, albo Miłościwie Nam Panujący, może coś dotrze do ich hermetycznych, oderwanych od rzeczywistości światów. Nagle przekonają się, że mają mniej mandatów, muszą zawierać koalicję i opanować sztukę kompromisu - czyli robić to, na czym polega demokracja, a nie jakaś zdegenerowana oligarchia.

Bo widzicie, drogie panie, w demokracji chodzi o to, aby ci przy korycie bali się nas, którzy opłacają ich pensje. Oni muszą wreszcie poczuć, że nie da się siedzieć w sejmie przez DWADZIEŚCIA PIĘĆ LAT i ciągle brać forsę za pierdzenie w stołek i pierdolenie głupot. Że jeśli rujnują życie obywateli, to ci obywatele w następnych wyborach wyślą ich na zieloną trawkę.

Wiem, że zdajecie sobie z powyższego sprawę - przecież jesteście inteligentne. Ale w ferworze codziennych zmagań z życiem w tym kraju, pewne rzeczy mogą umknąć z pamięci. Chciałem tylko o nich przypomnieć.

Zatem proszę was: idźcie do wyborów. Pokażcie wała ludziom, którzy co najmniej od 1989 mają nas wszystkich za durne bydło*****. Namówcie wasze siostry i waszych braci, żeby zrobili to samo. Nakłońcie rodziców, ciotki, wujków, dziadków, babcie i kuzynów, żeby zrobili to, co Wy. Zmanipulujcie waszych mężów/narzeczonych/chłopaków/kochanków - a jesteście w tym doskonałe - aby także zastosowali się do powyższej rady.

Macie półtora roku. Liczę na was.



---------------------------
* Lubię myśleć, że jestem tak inteligentny, jak kobieta. Ale jeśli jednak nie jestem, proszę o wyrozumiałość.
** Raz, żaden komitet wyborczy nie płaci mi za agitację. Dwa, kto przy zdrowych zmysłach chciałby rady od takiego popaprańca, jak niżej podpisany?
*** Rzecz jasna, liczby zaokrąglam. Opieram się na http://wybory2011.pkw.gov.pl/wsw/pl/000000.html - tam też można zajrzeć i sobie samemu policzyć dokładniej.
**** Możliwe, że chodziło o wybory prezydenckie. Ale mniejsza z tym.
***** Ze względu na obawy przed jakimś pozwem o zniesławienie, muszę zaznaczyć, że nie wszyscy posłowie i senatorowie to bezduszne kanalie.

sobota, 8 lutego 2014

Drink responsibly

Co jakiś czas widuję zachęty, aby pić odpowiedzialnie i nie prowadzić jednocześnie pojazdów mechanicznych. Skłoniło mnie to do zastanowienia, co jeszcze należy robić odpowiedzialnie, spożywając alkohol.

Na początek rozważyłem kwestię muzyki.

Fakt, słuchanie nieodpowiedniej muzyki do danego alkoholu może nie jest moralnie na tym samym punkcie skali, co rozjechanie matki z dziećmi... Ale w mojej głowie jest niemal tak samo obrzydliwe. Uważam, że picie ośmioletniej whiskey słuchając techno jest zbrodnią przeciw ludzkości. Więc dla zainteresowanych:

PORADNIK WŁAŚCIWEGO DOBIERANIA PODKŁADU MUZYCZNEGO DO ZAWARTOŚCI SZKŁA

Zacznijmy od białego wina. Jako podkład polecam Petera Gabriela.






Wino czerwone. Zalecam Jelonka.





Miód pitny (w ramach wspierania polskiego pszczelarstwa). Dobrze spływa w gardło przy Zeppelinach.





Piwo jasne. Konkretny utwór: Simple Man.





Piwo ciemne. Również konkretny numer: Heavy Fuel.





Jaegermeister. Jest tylko jeden adekwatny kawałek: Zehn Kleine Jaegermeister.





Wódka. Zalecana Coma.





Ruda wóda na myszach - czyli szkocka. Najlepiej smakuje przy Deep Purple.





Bourbon. Oczywiście Creedence Clearwater Revival.





Samogon i wina domowej roboty. Przełykanie ułatwia Jacek Skubikowski.





Jest także utwór dobry na każdą okazję, tutaj w wersji Thorogooda, ale można też stosować Johna Lee Hookera:





A skoro już przy Thorogoodzie jestem, to może ja teraz wrócę do mojego ulubionego podkładu i sposobu picia...




Zdrowie!

wtorek, 4 lutego 2014

Recykling

Od ponad pół roku nasz naród jest uciskany przez zidiociałą władzę. Zmuszają nas do segregowania śmieci.

Recykling to taka piękna idea, prawda? Dzięki niemu ptaszki ładniej śpiewają, powietrze lepiej pachnie, a ekonomia kraju się rozkręca...

Zależy, jak na to patrzeć. Ja akurat mam nieco inny punkt widzenia. A żeby nie zanudzać setkami słów pisanych, wykorzystam fakt, że ktoś już wyłożył wszystkie argumenty na stół:















Warto też wspomnieć, że w Polsce - od czasu wprowadzenia złodziejskiej ustawy śmieciowej - już jedna sortownia odpadów poszła z dymem. Płonący plastik na pewno miał błogosławiony wpływ na środowisko naturalne.

Zmuszanie narodu do sortowania śmieci służy tylko dwóm celom:

- Gminy zdzierają forsę z obywateli weług własnego widzimisię, olewając takie pierdoły jak wolny rynek.

- Miłościwie Nam Panujący będzie mógł szpanować, że u nas przetwarza się więcej śmieci, niż w jakimkolwiek kraju europejskim.

Pomyślcie o tym, myjąc pod bieżącą, kosztowną wodą pitną, karton po mleku, zanim go wyrzucicie do odpowiedniego pojemnika.