wtorek, 11 marca 2014

Laugh, you bastards, laugh!

Ostatnio miałem wrażenie, że moje poczucie humoru uległo atrofii.

Chyba codziennie w telewizji można trafić na jakiś kabaret. I żaden z nich mnie nie śmieszy.
W pierwszej chwili sądziłem, że może to kwestia powtórek - zarówno Polsat, jak i TVP lubuje się w puszczaniu tych samych nocy, klubów, pojedynków, improwizacji i masturbacji kabaretowych. W kółko to samo - skecze Moralnego Niepokoju już mnie doprowadzają do furii, a jak ktoś powie cokolwiek o harataniu w gałę w mojej obecności, może liczyć, że coś twardego haratnie go w jądra.

Jednak szybko doszedłem do wniosku, że ciągłe powtórki nie są największym problemem. Materiał, który nie jest całkowicie wyeksploatowany też mnie nie śmieszy.

Obecnie przychylam się do teorii, że to artyści się wypalili.

Dawniej kabaret pisał materiał, wykorzystywał go w występach na żywo, a w telewizji pokazywał się rzadko. Kiedy uzbierali dość pomysłów, tworzyli nowe skecze, układali nowy program i było dobrze.
Teraz kabaret jest zakontraktowany na produkowanie materiału niczym na jakiejś upiornej linii montażowej. Trzeba pisać coś do "Dzięki Cthulhu już weekend", trzeba pisać kabaretowe kluby, trzeba występować przy każdej okazji, nie ma kiedy spać i zresetować mózgu... Współczuję przepracowanym kabareciarzom, ale nie zmienia to faktu, że chcę dać im w kość, żeby wreszcie się trochę opamiętali.

Tutaj wyjaśnię, że moje poczucie humoru wciąż jakoś funkcjonuje. Wiem, że problem tkwi w polskich kabaretach, a nie w mojej głowie.


Tak, właśnie dzięki Titusowi - a dokładniej dzięki show "Voice in my head" wiem, że wciąż są rzeczy, które mnie bawią. I to bardzo.
Przy okazji Christopher Titus dał mi do ręki broń przeciw polskim kabaretom.
Według Titusa jest niezawodny sposób, aby doprowadzić kabareciarza do szału albo załamania nerwowego:
- Iść na występ na żywo.
- Zająć miejsce w pierwszym rzędzie.
- Kiwać głową z możliwie pogardliwą miną.
- Przez całe show nie uśmiechnąć się ani razu.
Plan jest genialny i piękny w swojej prostocie. Prawie nie mogę się doczekać, czy odniesie sukces.

Jest tylko jeden szkopuł: wciąż trzeba zapłacić za bilety. Kabaret i tak na mnie zarobi.

No cóż, chwilowo nie mogę pozwolić sobie na rozrzutność. Ale jeśli ktoś z Was zastosuje się do powyższej metody - dajcie znać, jak poszło. Bardzo jestem ciekaw, jak wygląda pan Górski, albo pan Wójcik, gdy w pierwszym rzędzie jest ktoś wyraźnie znudzony jego wtórnością.