poniedziałek, 10 listopada 2014

Jak mnie zniechęcić, część druga

Witaj z powrotem, hipotetyczny Autorze/Autorko.

Poprzednio starałem się pokazać, co musi się znaleźć w Twojej powieści, lub opowiadaniu, aby szybciutko skłonić mnie do zatrzaśnięcia książki i nie sięgania nigdy po następną sygnowaną Twoim nazwiskiem. Zakończyłem wyliczankę na osobie głównego bohatera. Obiecałem, że kiedyś uściślę, jak należy skonstruować protagonistę, aby mnie zniechęcił do lektury.

Oto dotrzymuję słowa.

- Na początek, niech główny bohater będzie zerżnięty z czegoś, co jest popularne. Niech będzie superbohaterem, niech będzie zabójcą potworów. Niech będzie wampirem. Gwarantuję, że nie przeczytam ani strony przygód kogoś takiego.

- Kolejny, niezawodny manewr: self-insertion. Hipotetyczny Autorze, uczyń siebie głównym bohaterem. O ile nie zamierzasz pisać książki autobiograficznej, albo chociaż solidnie opartej na życiowym doświadczeniu, natychmiast tracisz kłopotliwego czytelnika, jakim jestem. Jedyna osoba, której mogłem wybaczyć ten sposób pisania, to Joanna Chmielewska.

- Jeśli bohater jest symbolem seksu i wszystko co żywe chce z nim kopulować, nie jestem zainteresowany. Nieważne, czy chodzi o kobietę czy faceta. O ile nuklearny wpływ na libido postaci drugoplanowych nie jest fundamentalnie istotny dla fabuły, to zamykam książkę. Uważam, że w literackiej fikcji osoby nachalnie atrakcyjne muszą być ofiarami psychopatów, albo antagonistami.
Podgrupą tutaj są bohaterki, które nie mogą się zdecydować, który z kilku adorujących je facetów jest "tym jedynym". Wóz albo przewóz - zdecydować się na jednego, albo wejść w poligamiczny związek za zgodą wszystkich zainteresowanych stron. Ja nie jestem tutaj zainteresowaną stroną - więc nie zamierzam tracić czasu na dylematy papierowej dziewczynki.

- A może główny bohater jest nieporadną łajzą, za którą wszystko muszą robić inni? Jak, dajmy na to, Harry Potter? W książkach* Rowling bohaterką była koleżanka postaci tytułowej, niejaka Herr Meini. To ona umiała czarować, nie pochodziła z rodziny magów, nie była "sławna na cały magiczny świat", na wszystko musiała sama zapracować, była zdeterminowana, odwalała najcięższą pracę, robiła niewdzięczny research, podejmując decyzje kierowała się poczuciem obowiązku i przyzwoitości, a nie tylko emocjami... Hipotetyczny Autorze, jeśli z głównego bohatera robisz sidekicka, a protagonistą zostaje byle palant, nie licz, że będę tej ekipie towarzyszyć.

- Niech główny bohater nie ma żadnych słabych stron. Jeśli jest detektywem - musi być geniuszem, mieć fotograficzną pamięć i po jednym spojrzeniu na czyjeś sznurówki bezbłędnie odgadywać życiorys ich właściciela, do tego musi znać kung-fu, mieć licencję pilota i siedem ferrari w garażu. Jeśli jest twardzielem w stylu Snake'a Plisskena - musi być do tego całkiem bystry, przystojny i celnie strzelać z pistoletu na odległość przekraczającą skuteczny zasięg przeciętnej snajperki. Niezależnie od wybranego archetypu, bohater musi być atrakcyjny jak gwiazda pop i dowcipny. (Oczywiście, robienie bohatera zabawnym na siłę kończy się tym, że jest równie zabawny, co Karol Strassburger).

- Następna opcja dotyczy motywacji. Jeśli bohater pakuje się w śledztwo/poszukiwania/quest fantasy tylko z tego powodu, że jest "tym dobrym" to odkładam książkę. ALE! Mam złą nowinę - jeśli piszesz bohatera tak, że tylko ON myśli, że jest dobry, wciąż jest ryzyko, że będę czytać dalej. Zdarza się interesujący typ bohatera, który jest absolutnie przekonany, że czyni dobro. Dla swej wiary wycina w pień wioskę niewiernych kobiet i dzieci. Dla Prawdy Historycznej dewastuje życie osobiste niewinnych ludzi. W imię patriotyzmu i dumy narodowej zakłada obozy z komorami gazowymi... Czujecie bluesa? Motywacja "muszę to zrobić, bo to jest dobre" działa tylko w takim przypadku.

- Pamiętasz, hipotetyczny Autorze, te wszystkie rady z warsztatów pisarskich w stylu "pisz o tym, na czym się znasz"? Mogę z olbrzymim prawdopodobieństwem ocenić, że jako pisarz najlepiej znasz się na pisarstwie. Więc co zrobisz ze swoim bohaterem? Oczywiście, uczynisz go pisarzem. No dobrze, jeśli przekonam się, że protagonista żyje z pisania, to jeszcze nie zamknę książki (choć już zacznę zastanawiać się, którą otworzyć w następnej kolejności).
ALE! Jeśli nasz pisarz ma "blokadę pisarską" - wypieprzam książkę na śmietnik, a autorowi mówię "spierdalaj po dwakroć"!

- Kolejna możliwość pozbycia się mnie z grona czytelników, to pisać cały cykl o tym samym bohaterze. Jeśli jego życie jest tak upakowane, że co tydzień ratuje świat, nie chcę tego gościa znać. Jeśli co miesiąc łapie seryjnego mordercę w małej miejscowości w województwie Podkarpackim, to... przede wszystkim, nie chciałbym mieszkać w tej miejscowości.
Pozostaje jeszcze coś, co lubię nazywać Problemem Poprzeczki Progresywnej. Skoro bohater uratował swoją szkołę przed scjentologami, w następnej książce rozbił gang przemytników dziobaków, potem uratował zakładników na statku kosmicznym, w końcu rozwalił spisek syjonistycznych jaszczuroludzi, mający na celu zagładę Ziemi... To co w następnej książce? I czy na całej planecie nie ma absolutnie nikogo innego, kto zajmuje się czymś ekscytującym?

- Na zakończenie absolutny pewniak: bohater przeżywający kryzys wieku średniego. To trochę tak, jakby starać się uczynić mężczyznę interesującym podkreślając, że sika na stojąco. Jeśli wyczuję oznaki kryzysu wieku średniego, szukam innej lektury.

Oczywiście, jest wiele innych sposobów na pozbycie się mnie z grona czytelników. Wielu pewnie sam jeszcze nie znam. Ale teraz, hipotetyczny Autorze, już wiesz, jak bez pudła uniknąć krępujących sytuacji na spotkaniach autorskich, zapewniając na nich moją absencję. Wiesz, jak nie znaleźć się w kłopotliwym położeniu, jakim jest tłumaczenie się przed wyrafinowanymi kolegami po piórze, dlaczego Twoja książka ma pozytywną recenzję w tym parszywym zakątku Sieci.

Nie ma za co.


---------------------

*No dobra... przeczytałem tylko pierwszą część przygód małego chłopca bawiącego się swoją różdżką. Kilka następnych widziałem w oparach alkoholu jako filmy - i na tym opieram moją diagnozę.