środa, 3 sierpnia 2016

Go on and wring my neck

Kolejne urodziny za mną.

Jeśli wziąć pod uwagę średnią długość życia mężczyzny w tym kraju i mój ogólny stan zdrowia, jeśli nawet założyć, że utrzymam niemal stuprocentową skuteczność w powstrzymywaniu prób samobójczych - mam już z górki.

Jak uczy nas poeta - a przynajmniej Iron Maiden - nie należy marnować czasu snując rozważania na temat straconych lat. Więc zamiast ubolewać nad tym, czego nie udało mi się osiągnąć* przez ostatnie trzy dekady z hakiem, podejdę do zagadnienia w sposób zgoła dla mnie obcy. Mianowicie, optymistycznie.

Będę się cieszył na to, jak wspaniałe możliwości roztaczają się przede mną na te następne trzy dekady z kawałkiem.

Więc... Mam ciągle wspaniałą okazję, aby:
- Znaleźć sobie takie zajęcie, którego wykonywanie daje mi jakąś satysfakcję i dość dochodów, żebym nie musiał się martwić rachunkiem za ogrzewanie.
- Znaleźć sobie hobby, które sprawi mi przyjemność.
- Znaleźć miejsce, w którym chciałbym żyć.
- A co tam: znaleźć tę wyimaginowaną kobietę, dla której byłbym gotów popełnić jakąś piramidalną głupotę; na przykład oświadczyć się jej.
- Wciąż przede mną dość czasu, aby sprawić sobie ostatniego psa w życiu.

Poza tym nie pragnę wiele. Przynajmniej nie dzisiaj. Wiem - doskonale wiem - że wystarczy spokojnie czekać na brzegu rzeki, a trupy bydlaków, którymi gardzę, w końcu spłyną z prądem. Nie chcę się mścić. Nie chcę przeprosin. Nie zamierzam przepraszać. Nie oczekuję wyciągniętych dłoni i nie zamierzam wyciągać swojej. Ja odwaliłem się od nich, oni odwalili się ode mnie.
Niech tak zostanie.


------------------

*Jak na razie, osiągnąłem tylko jedno: ukończyłem 34 lata. Pocieszam się, że to więcej, niż można powiedzieć o co poniektórych Mesjaszach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz