czwartek, 24 kwietnia 2014

Ocena między 1/10 a 8/10

Uznałem, że pokażę Wam, dlaczego nie jestem obecnie zainteresowany pisaniem nowych recenzji na Filmweb. Najlepiej pokazać to pisząc recenzję.

Oto moja recenzja "Wałęsy. Człowieka z Nadziei".

***

"Wałęsa. Człowiek z Wąsami"


Był kiedyś w naszej umiarkowanie kochanej Ojczyźnie taki ustrój, co się zwał socjalizm. Jak powszechnie wiemy, był zły - i nie trzeba długo uzasadniać dlaczego demokracja jest lepsza. Wiadomo, kiedyś władza była butna, niekompetentna i skorumpowana. Teraz za to jest wrażliwa na potrzeby obywateli, profesjonalna i nieprzekupna. Kłopot ze zmienianiem ustroju polega na tym, że za cholerę ten proces nie chce się odbyć sam z siebie. Ktoś musi coś zrobić, żeby skorumpowana i niekompetentna władza pojęła, że społeczeństwo nie jest zadowolone. Potrzeba bohatera - czyli kogoś, kto robi coś straszliwie głupiego, z czego wbrew zdrowemu rozsądkowi wynika coś dobrego.

Bohaterem obalania komuny w peerelu został wąsaty elektryk, wyżej utalentowany w przeskakiwaniu przez płoty, niż w mówieniu poprawną polszczyzną. Nakręcenie filmu o nim było tylko kwestią czasu. Pytanie tylko brzmiało: czy będzie w 3D?

Na szczęście nie jest, co już powinno zapewnić mu pozytywne oceny. Wajda jest trochę zbyt sensownym reżyserem, żeby dać się wciągnąć w chwilową modę. Zamiast tego wolał zrobić film, który byłby zwieńczeniem poprzednich opowieści o ludziach z materiałów metalowo-kamieniarskich.

Film skupia się na okresie, kiedy Wałęsa nie podejrzewał nawet, że kiedyś będzie demontował wannę z Belwederu, zanim wprowadzi się tam na jego miejsce Kwaśniewski (ruchomy obrazek  o nim zapewne nazywałby się Człowiek z Choroby Goleni). Wałęsa dopiero musi zostać bohaterem walki z ustrojem - i właśnie ten odcinek jego życiowej drogi obejrzymy bliżej. Będzie trochę fabuły, trochę wmontowanych zdjęć archiwalnych z odpowiedniego okresu, trochę bardziej osobistych spraw i zmagań Wałęsy - dzięki czemu opowieść nie wpada w bohaterski patos.

Nie mogę nie pochwalić Roberta Więckiewicza - w kinie zdominowanym przez Szyców i Karolaków miło od czasu do czasu zobaczyć jakiegoś sensownego aktora, więc już na starcie odtwórca głównej roli mocno punktuje. Ale to nie wszystko - jemu udało się wykreować Wałęsę lepszego od oryginału. Chciałbym zasugerować, aby na zagraniczne wizyty, na które zostaje zaproszony nasz były prezydent, wysyłać Więckiewicza. Zagraniczniaki i tak się nie połapią, a krępujących sytuacji może byłoby mniej.

Mimo że ciężko temu filmowi zarzucić coś poważnego, nie pałam do niego zbyt ciepłym uczuciem. Po prostu uważam, że obrazy biograficzne warto robić dopiero, gdy portretowany delikwent jest bezpiecznie martwy od dłuższego czasu. Podejrzewam, że wszystkim zaangażowanym w produkcję towarzyszyła świadomość, że Wałęsa obejrzy owoc ich pracy. A stać go na prawników. Gdyby filmowcy nie pracowali pod tym obciążeniem, rezultat mógłby być dla mnie atrakcyjniejszy.



***

OK, oceniam, że w tej chwili na 99% recenzja zostałaby zaakceptowana. Mamy 389 słów - sporo powyżej wymaganego minimum. Mamy tytuł, inny niż tytuł recenzowanego filmu. Mamy wymagane składniki recenzji - wiemy jaki to film, kto go wyreżyserował, kto gra główną rolę, jaka z grubsza jest fabuła, ocenę kilku elementów i osobistą konkluzję. Niezbyt mocną, ale powinna oblecieć w tłumie. Gorzej napisane chałtury widziałem w czasopismach i na innych portalach. Gorsze rzeczy trafiały na Filmweb.

Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy nie odzyskać hasła na FW i nie wysłać tego jako kontrybucji. Na szczęście jestem stosunkowo trzeźwy i nie zrobię tego.

A teraz obniżę szanse tej recenzji na zaakceptowanie na Filmweb do 0%. Gotowi?

Nie obejrzałem filmu. I nie zamierzam. Cały tekst napisałem na podstawie materiałów promocyjnych i kilku rozsądnych domysłów.

Pierwsza sprawa: wszystkie zrecenzowane na FW filmy obejrzałem - co czasem było aż bolesne. Gdybym teraz wysłał taki niezbyt śmieszny dowcip, byłoby to jak rzucenie gównem w te teksty, które zostały zaakceptowane przez weryfikatorkę. Może nie są to materiały godne nagród, ale każdy został napisany uczciwie i w każdy włożyłem trochę pracy.

Druga sprawa: jedynym, co było dla mnie atrakcyjne w napisaniu tego tekstu, był fakt, że jest oszustwem. Gdybym obejrzał film Wajdy, zmontowanie recenzji byłoby śmiertelnie nudne. A tak - recenzja była czymś w rodzaju wyzwania. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy uda mi się sklecić tekst dość długi - gdyby się nie powiodło, nie miałbym o czym tutaj pisać, bo eksperyment wylądowałby w koszu na śmieci i nigdy, nikomu bym o nim nie wspomniał.

W sumie upewniłem się, że aby coś napisać na Filmweb, musiałbym trafić na odpowiedni film - kiepski, z kilkoma nonsensami, ale jednocześnie na tyle zabawnymi, żeby recenzję fajnie się pisało. A takiego filmu dawno nie widziałem...

Poza tym musiałbym linkować nazwiska reżysera i aktorów, co jest zwykłą stratą mojego czasu. Potrzebowałbym kogoś, kto robiłby to za mnie - i nie oczekiwał za to rekompensaty pieniężnej.

Tak więc, dopóki nie trafią się odpowiednie filmy i nie znajdę sobie Altruistycznego Asystenta - nie będzie filmwebowej działalności w moim wykonaniu.

Miłośnicy Arnolda mogą spokojnie odetchnąć - choć "Jingle All The Way" i "Junior" wciąż mnie kuszą.