poniedziałek, 9 czerwca 2014

Tęcza w mroku

Dzisiaj będzie o kłamstwach.

W szczególności tych, które ludzie opowiadają na swój temat.

*

Spotkałem kiedyś dziewczynę, która rozpaczliwie chciała być tajemnicza. Ponieważ dało się ją przejrzeć niemal na wylot, musiała mówić ludziom wprost "jestem tajemnicza". Domyślam się, że choć była dość naiwna, aby pragnąć dla siebie tajemniczości jako broni w walce o atrakcyjnego samca, to jednocześnie miała dość sprytu, aby zdawać sobie sprawę z zasadniczego problemu z prawdziwą tajemniczością.
Otóż, jeśli ktoś naprawdę jest tajemniczy, to co robi? A raczej, czego nie robi? No właśnie, nie mówi o sobie. Ale jeśli nic o sobie nie mówisz, jeśli trzymasz ludzi na dystans - nie zostaniesz odebrana jako tajemnicza, a co najwyżej jako zamknięta w sobie, gburowata, zakompleksiona snobka. Stąd pomysł, aby wszem i wobec obwieszczać, że jest się tajemniczym - wbrew logice i prawdzie.
Najzabawniejsze, że w kilku przypadkach ta taktyka zadziałała.

*

Moja sąsiadka wmówiła swoim współpracownikom, że jest hrabianką. Wiem, że nie jest - mój dziadek jest spokrewniony z jej ojcem, więc byłem w stanie zajrzeć w jej drzewo genealogiczne. Nie znalazłem tam nic hrabiowskiego, kobieta może się szczycić pochodzeniem robotniczo-chłopskim (podobno w minionym ustroju dawali za to dodatkowe punktu na różnych egzaminach).
Dziwi mnie, że impersonacja arystokratki się udała - takie rzeczy jak tytuły hrabiowskie i herby szlacheckie można sprawdzić, nie trzeba mieć dziadka z wiedzą o czyjejś rodzinie. A jednak - wygląda na to, że ludziom pochlebia praca ze szlachtą, więc odpowiada im to drobne kłamstewko.

Z początku myślałem, że chce się baba dowartościować, ale przyszło mi do głowy, że może ona naprawdę wierzy, że jest hrabianką. Może mieć skłonności do mitomanii po swoim ojcu.

*

Ojciec powyższej sąsiadki kiedyś wystąpił w telewizji - udzielił krótkiego wywiadu. W tym wywiadzie opowiadał, jak to był dowódcą oddziału AK i jak z germańcami walczył.
Podejrzewam, że zarówno tych kilku widzów, którzy to oglądali, jak i realizatorzy programu, wierzyli starszemu panu.

Tymczasem trzech innych starszych panów było oburzonych. Otóż oni też byli w AK, oni również wojowali z germańcami - ale jakoś nie zapamiętali ojca przyszłej hrabianki jako swego dowódcy, tylko jako szczyla, który im po szlugi do kiosku latał.

Inna sprawa, że wiarygodność akowców niekoniecznie jest tak do końca stuprocentowa - i nie chodzi mi tylko o starczą demencję. Kilka lat temu, dzięki uprzejmości braci Kaczyńskich i pana Wildsteina, mogłem sobie ściągnąć ze strony IPN akta wszystkich znanych mi akowców. Bez wiedzy i zgody wspomnianych akowców. Legalnie. Niech żyje IV RP.

Z tych akt wynikało, że starsi panowie, gdy młodszymi panami byli, mieli zwyczaj rabować ludzi, obrabiać mieszkania, strzelać do stróżów prawa podczas próby ucieczki z miejsca zbrodni, co z tego wynika - posiadali nielegalną broń palną... Tylko gwałtów i pedofilii w tych teczkach nie znalazłem.

Ktoś kłamał - czy ojciec domniemanej hrabianki, czy inni żołnierze AK, czy ludzie, którzy założyli im teczki..?

Motto tego bloga nasuwa się samo: who do you trust, when everyone's a crook?

*

Jednak bardziej chodzi mi o to, jak ludziska kłamią na własny temat, w celach autopromocyjnych.

Znałem tancerza, który wmawiał dziewczynom, że jest karateką z czarnym pasem. Znałem "muzyka", który nie miał wyczucia rytmu, nie umiał grać na wybranym instrumencie - ale założył kapelę, do której przyjął wokalistkę... której wmówił, że wybrał ją ze względu na talent, a nie duży biust i wąską talię. I tak dalej, i tym podobne...

Zmierzam do tego, że taktyki wciskania kitu najwyraźniej działają. Ludzie lubią pracować z domniemanymi szlachcicami, lubią czuć się jak arystokraci, lubią wierzyć, że są wschodzącymi gwiazdami rocka, że trafili do zespołu dzięki umiejętnościom wokalnym, a nie dlatego, że założyciel kapeli chce się z nimi przespać... Wciskanie kitu chyba jest skuteczną taktyką, podobnie jak karmienie samego siebie tym kitem.
Mam ochotę sam tego spróbować. Wygląda przecież na to, że jeśli dostatecznie długo będę sobie powtarzać te kłamstwa, to sam w nie uwierzę, a zatem nagle stanę się lepszym i szczęśliwszym człowiekiem.

Więc: pora spojrzeć w lustro. Bardzo krytycznie. I zacząć kłamać na temat tego, co widzę.

*

Jestem wysoki, mam inteligentną twarz i wrażliwe spojrzenie.

Mam ponadprzeciętnie długiego penisa i jestem świetnym kochankiem. (Hej, to duże lustro, sporo w nim widać.)

Jestem fantastycznym kierowcą. Potrafię jeździć szybko i zarazem bezpiecznie, poślizgi nie mają przede mną tajemnic, ponadto umiem jeździć tak ekonomicznie, że właściciele Priusów zazdroszczą mi niskiego spalania.

Jestem spokrewniony z jakimś znanym pisarzem - niech będzie, że ze Stanisławem Lemem (powiedzmy, że kuzyn mojego dziadka był kuzynem Lema). Zatem, za sprawą Pisarskich Genów, ja też mam w sobie coś z doskonałego Pisarza.

Sam jestem wschodzącą gwiazdą polskiej literatury. Pracuję nad co najmniej trzema powieściami jednocześnie. Wydawcy wkrótce zaczną dobijać się do moich drzwi, spragnieni błyskotliwych tekstów.

Wcale nie jestem nieufny - wręcz przeciwnie, łatwo zawieram przyjaźnie, jestem komunikatywny i w niewymuszony sposób, sprawnie poszerzam obfite grono moich przyjaciół i bliskich znajomych.

Nie mam problemów z uzależnieniem. Piję małe ilości, gdy przebywam w odpowiednim towarzystwie - wspominałem, że jestem niezwykle towarzyski? Jestem, poza tym uwielbiam ludzi, lubię ich słuchać, cieszę się z ich obecności i nigdy nie mam ochoty jebnąć kogoś czymś ciężkim w łeb - nie mam też kłopotów z odmawianiem poczęstunku i w ogóle, w każdej chwili mogę przestać pić i zostać pełnoprawnym abstynentem.

Mam przed sobą wspaniałą przyszłość, w którą patrzę z nieposkromionym optymizmem.

Nigdy nie tracę czasu na jałowe narzekanie i użalanie się nad sobą.

Ten post piszę absolutnie na trzeźwo, nie po dwóch piwach, szklance nieprzyzwoicie słodkiego Jim Beamowskiego Red Staga i leczniczej bańce bolsa*.

Pisanie tych wszystkich postów tutaj? Nie, w najmniejszym stopniu nie chodzi o to, że usiłuję zwerbalizować to, co szepczą głosy w mojej głowie, w nadziei, że jak to z siebie wyrzucę, to się zamkną i pozwolą mi pić w spokoju...
W żadnym wypadku. Piszę, bo jestem niepoprawnym romantykiem - wierzę, że gdzieś tam jest moja druga połówka, że spotkaliśmy się w poprzednim życiu i teraz, podczas tej wędrówki dusz, znowu musimy się znaleźć, bo jesteśmy sobie Przeznaczeni. Wierzę, że pewnego dnia Ona przypadkiem - ale tak naprawdę będzie Ją kierować ręka Losu - trafi na ten zakątek internetu i natychmiast zrozumie, że jej poszukiwania się skończyły. Skontaktuje się ze mną i od tego momentu będzie trwać nasz happy-end: będziemy się kochać, uwielbiać, porozumiewać telepatycznie, ufać sobie nawzajem, nigdy się nie zdradzimy...

... a w końcu będę mógł Jej zadedykować wers z Ronniego Jamesa Dio:

We're a lie, you and I, we're words without a rhyme.

*

*

*

Cóż, ja nie czuję się lepiej, niż przed chwilą, ale może ktoś z Was ma teraz lepszy humor, dzięki przeczytaniu wpisu autrostwa kogoś tak fantastycznego..?

Przyszło mi do głowy, że abym w to wszystko uwierzył, musiałbym sobie często ten cały bullshit powtarzać - a na to zwyczajnie szkoda mi czasu. Zresztą, gdybym w to wszystko uwierzył, zwyczajnie nie miałbym już o czym pisać.

--------------------
* Dokładna pojemność leczniczej bańki nie jest znana. Sprowadza się do "wódki na dwa palce w kieliszku". Sporo zależy od rodzaju kieliszka i grubości paluchów. Oceniam, że ilość jest większa od 50ml a mniejsza niż 100.