środa, 21 stycznia 2015

Co żółw chowa pod skorupą

Mamy już drugą połowę stycznia. To znaczy, że gdzieś tam, wciąż są ze trzy tysiące osób, które przed końcem roku popełnią samobójstwo. Mijasz ich na ulicy, w sklepach, widujesz ich posty na forach... I nie wiesz, że właśnie masz do czynienia z chodzącym trupem.

Nic na to nie da się poradzić.

To znaczy, jeśli znacie kogoś, kto ma zapędy autodestrukcyjne, należy okazywać wsparcie, cierpliwość, wyrozumiałość, nalegać na kontakt ze specjalistą, łykanie przepisanych leków... Tego wymaga prawo i zwykła przyzwoitość.

Ale prawda jest taka, że jeśli ktoś naprawdę chce ze sobą skończyć, to nie da się nic na to poradzić.

Nie da się komuś wyperswadować depresji. Nie da się przekonać, że warto żyć. Chorowanie na depresję nie jest skutkiem jakiegoś świadomego wyboru, podjętego po rozważeniu stosownych argumentów - nie da się wyleczyć choroby dyskusją.

Nie ma słów, nie ma jakiegoś zaklęcia, które da się wypowiedzieć, żeby ktoś nagle wyleczył się z depresji i nie miał nigdy więcej myśli samobójczych. Może są takie, które podziałają na chwilę, ale na dłuższą metę słowa się nie sprawdzają.

Skoro nie słowa, to może czyny? Ale jakie? Osoby cierpiące na depresję nie są łatwe w obsłudze. Nie ma do nich ogólnie dostępnych instrukcji. Nawet specjaliści bywają w niektórych przypadkach bezsilni.

Nie będę tutaj przekonywać nikogo, że powinien "wziąć się w garść", że "warto żyć", że "będzie lepiej"...

Wiemy doskonale, że to bzdury, prawda?

Jeśli o mnie chodzi, wiem, że nie umrę ze starości.

Może powinienem zaznaczyć, że nie jestem jakimś nastolatkiem, który myśli, że jeśli pomaluje na czarno paznokcie, będzie słuchać skandynawskiego metalu i zwierzać się ze skłonności samobójczych, to w końcu przestanie być prawiczkiem.

Nigdy nie malowałem paznokci i nie robiłem sobie makijażu. Kilka orgazmów w życiu miałem, niektóre nawet w kobiecym towarzystwie (parafrazując sir Pratchetta). Trzydziestkę mam już za sobą. Prawie połowę tego czasu przetrwałem z tym cichym głosikiem w głowie, który w tym roku będzie dla trzech tysięcy osób zbyt głośny, aby z nim wytrzymać.

Prawie nikomu nie mówiłem, co łazi mi po głowie. Raz nawet straciłem przez to przyjaciółkę: widziała, że często mam podły humor i nie potrafię się cieszyć różnymi pierdołami i starała się dowiedzieć, dlaczego. Ponieważ nie miałem w zwyczaju zdradzać się z tym, że gdzieś pod sklepieniem czaszki mam wadliwe uzwojenie*, jej też nie powiedziałem. Próbując zmienić temat, opowiedziałem, jakie mam kłopoty z samochodem i tego typu pierdoły.
Jakiś czas później, po pogrzebie jednej z nielicznych osób, które naprawdę lubiłem, gdy mogłem albo się upić w czarnoziem, albo z kimś pogadać, spróbowałem się z nią skontaktować. Zapytała:
- Znowu coś nie działa w samochodzie?
Od tej pory gdy stawałem przed powyższym wyborem, natychmiast kierowałem się ku najbliższej flaszce.

Co wydaje mi się szczególnie ironiczne, to fakt, że moja ówczesna przyjaciółka wtedy studiowała psychologię.

Nie widać tego w tym wpisie, ale od dwudziestu minut walczę z samym sobą. Ten akapit miał być o tym, jak radzę sobie z moim wadliwym uzwojeniem. I nie jestem w stanie go napisać. Pół godziny temu myślałem, że jak to napiszę, to uda mi się jakoś uciszyć mój wewnętrzny głosik. Właśnie zdałem sobie sprawę, że byłoby to niczym oderwanie skorupy od żywego żółwia i tłumaczenie, jak działają jego wnętrzności.

Jeśli jesteś jedną z tych trzech tysięcy osób i myślisz, że gdy zobaczysz, co dzieje się pod skorupą, to może w tym roku nie trafisz jeszcze do statystyk - gdzieś obok jest mój email. Ale, szczerze mówiąc, nie sądzę, aby zdzieranie skorupy z żółwia Ci jakoś pomogło. To, co działa dla mnie, pewnie nie sprawdzi się dla Ciebie.

Więc powiem tak: jeszcze dzisiaj nie dołączę do tych trzech tysięcy. Ani jutro, ani w tym tygodniu. Pewnie nie w przyszłym miesiącu. Może nawet nie w tym roku. A później?

Kto wie... Wypadki chodzą po ludziach. Zdarzają się nieuleczalne, śmiertelne choroby.

Zdarzają się też cuda.

Może w końcu dopisze mi szczęście.

-----------------
* A przynajmniej nie zdradzam się z tym przed tymi, którzy znają to imię i nazwisko, które widnieje w moim dowodzie osobistym. Ty, hipotetyczny** Czytelniku, za przeproszeniem, się nie liczysz.

** Hipotetyczny, bo tylko przypuszczam, że ktoś to czyta. Podejrzewam, że to jeden z tych wpisów, których nikt nie przeczyta. Wiadomo, TL;DR. Czy jakoś tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz