Mam trzydzieści kilka lat i nigdy w
życiu nie miałem w rękach "Playboya" - oto, jak chciałem
zacząć ten wpis. Niestety, szybko przypomniałem sobie, że gdy
dostałem się do liceum, mój ojciec podarował mi dwa czy trzy
numery. Od tamtej pory jednak nie miałem okazji udawać, że czytam
artykuły, gapiąc się na fotografie obfitych biustów.
W tej chwili, po raz pierwszy w
dorosłym życiu, przeglądam Playboya - grudniowy numer roku
pańskiego 2014.
*
Uważam, że jeśli na tym świecie
jest coś piękniejszego od kobiecego ciała, to tylko kobiece ciało,
którego wolno mi dotknąć - więc nie będę tutaj wciskał kitu o
tym, jak to sięgnąłem po magazyn tylko i wyłącznie z ciekawości,
czy te osławione artykuły są aż tak dobre. Ze szklanką zimnej
wody pod ręką, mając zanotowaną w pamięci lokalizację ręczników
papierowych, wybieram się na przejażdżkę do świata Playboya,
gdzie króluje męski punkt widzenia.
*
Na okładce coś, co wygląda jak model
3D z jakiejś pornogierki - od razu widać, że skoro redakcja płaci
abonament za photoshopa, to nie zamierzają pozwolić oprogramowaniu
leżeć bezczynnie.
Nasuwa mi się pytanie: kto jest
targetem tego magazynu?
Po okładce sądząc, licealista
marzący o karierze informatyka. Z drugiej strony - męski punkt
widzenia. Jestem samcem, nawet jeśli nie do końca zdrowym
psychicznie i fizycznie, to mimo wszystko powinienem na tych stronach
znaleźć coś dla siebie. Jedziemy dalej.
*
Mamy nudny, ale krótki wstępniak
(nazwany czołówką, widocznie z męskiego punktu widzenia nie ma
różnicy między jednym a drugim).
Niżej wymienione trzy osoby - które,
jak mniemam, napisały teksty do tego wydania - a wśród nich jedno
znajome nazwisko. Pana Muszyńskiego kojarzę z Filmwebu...
... a było to tak, że pewnego dnia
jakieś dziecko specjalnej troski usiłowało robić dym w związku z
jedną z moich recenzji. W awanturze, poza dzieckiem specjalnej
troski, brała udział weryfikatorka (pani Doroto, nigdy nie
powiedziałem tego wprost, niemniej żywię dla pani znaczny
szacunek) i jeden z redaktorów. O ile pamięć nie płata mi figla,
był to właśnie pan Muszyński (a jeśli się mylę, to przepraszam
tego redaktora, który czynił słusznie, a ja po chamsku go
zapomniałem). Redakcja stanęła po stronie mojej recenzji, co miło
wspominam...
... tak więc wiem, że jesteśmy w
dobrym towarzystwie. Jedziemy dalej, patrząc na świat po męsku.
*
Następuje coś, co nazwano "grą
wstępną".
Na początek dostaję wyraźny sygnał,
że jednak świat Playboya to nie mój świat.
Na pierwszej stronie gry wstępnej
widnieje przepis na drinka z whisky.
W moim świecie, z mojego punktu
widzenia, do whisky i bourbona wolno dodać tylko jedną rzecz: dwie
kostki lodu.
Sok z cytryny, pomarańczy i miód
można co najwyżej wlać do herbaty. Ale cóż, widocznie nie jestem
dość męski, żeby cieszyć się drinkiem, który podejrzanie
opiera się na konkretnej marce whisky. Znaczy, na Grant'sie.
Dokąd na narty? Według Playboya do
Kanady, Argentyny, Szwajcarii lub Finlandii.
Dobrze, że nie umiem jeździć na
nartach, inaczej mógłbym zacząć się zamartwiać, czy jak w
Argentynie zacznę mówić po angielsku, to zostanę wygnany z kraju.
Oczywiście, co druga strona to
reklama, a te, na których mieści się gra wstępna, w połowie
składają się z odnośników do konkretnych firm, zajmujących się
wysyłaniem narciarzy do Finlandii, ubieraniem ich odpowiednio i tak
dalej.
Z czegoś trzeba żyć, a z okładkowej
ceny miesięcznik przecież się nie utrzyma.
Sto słów o krawacie, kilka słów o
butelkach, reklama restauracji wyglądająca na artykuł/recenzję,
strona wyciągniętych z dupy statystyk na tematy
seksualno-świąteczne... A także trzy przepisy kulinarne, bo
"prawdziwy mężczyzna nie boi się gotowania, będzie smacznie
i po męsku"... O, chwilka... Każdy przepis, zadziwiającym
zbiegiem okoliczności wymaga dodania piwa konkretnej marki...
Strona pitolenia o whisky. Znowu, w
moim świecie whisky to smak i odpowiednia muzyka towarzysząca - w
świecie Playboya, to pierdolenie w marketingowej nowomowie.
Króciutki kawałek o tym, co
oznaczają, lub skąd się wzięły nazwy samochodów, jak
Alfa-Romeo, Fiat, czy BMW. Bo, jak wiadomo, faceci nie odkryli tych
znaczeń już podstawówce...
Strona o premierach filmowych. Miodzio
- przerabiamy pięć filmów. Najdłuższy tekst ma dokładnie siedem
zdań.
Z muzyką podobnie, ale tutaj nawet
pułapu siedmiu zdań nie osiągniemy.
Książki - reklamowane tylko po to,
żeby postawić je na półce. Jak wnoszę z dotychczasowej lektury
Playboya, z męskiego punktu widzenia czytanie jest dla bab i ciot.
Audiobooki - też potraktowane
lakonicznie, a do tego nie są to czytanki książkowe - to
audiobooki... komiksów. Wiecie, jak zbyt ciężko czyta się
mężczyźnie Kajka i Kokosza (nie żartuję, o nich między innymi
wspomina Playboy), to zawsze można liczyć na głos w słuchawkach,
który odwali tę całą trudną robotę...
... no, chyba że mowa kimś
niewidomym, wtedy audiobooki mają sens i z tych sytuacji się nie
nabijam.
Ale odbiegam od głównego szoku -
komiks, z definicji, składa się z sekwencji obrazów i opcjonalnego
tekstu. Jak można nawet myśleć o przerabianiu tego na audiobook?
*
Wreszcie - Gwiazda!
Czyli zobaczę biust, a może nawet coś
więcej.
..
...
.....
OK, pierwsza sprawa. To czasopismo
nazywa się Playboy, czy Grant's? Bo flachy Grant'sa są na co
drugiej fotce.
Druga sprawa: nie jestem znawcą, więc
mogę się mylić, ale ta pani została wyphotoszopowana. Jak będę
chciał obejrzeć narysowane, wyidealizowane kobiece ciało, to
otworzę album z twórczością Luisa Royo.
*
Dalej. Seksfelieton.
Pisze go kobieta (a przynajmniej tak
twierdzi redakcja).
Streszczę go tak: drodzy panowie,
jeśli widzicie, że wasza kobieta chodzi po domu z pełnym makijażem
i przez ubranie prześwituje bielizna, macie złapać ją za tyłek,
wziąć kontrolę niczym samiec lwa, pocałować kark, wziąć babę
od tyłu, a ona poczuje się bezbronna, obezwładniona i zrobi się
mokra w sekundę.
Tak, te teksty felietonistka usłyszała
od swoich zamężnych przyjaciółek (ani przez moment nie przyszło
mi do głowy, że te przyjaciółki są fikcją literacką, ani że
ich wypowiedzi zostały ordynarnie zmyślone).
I znowu zastanawiam się, kto jest
targetem Playboya. Najwyraźniej taki facet, który nie potrafi
rozszyfrować "subtelnych" przekazów od własnej żony i
nie uprawia z nią seksu.
*
Wywiad.
I teraz mam problem.
Bo o ile zdjęcia nagiej pani Lidii nie
przykuły mojej uwagi, to na czarno białe zdjęcie en face Gary'ego
Oldmana patrzyłem przez kilka minut. Zdumiewające, jak ciekawa robi
się twarz w miarę przybywania na niej zmarszczek, bruzd, porów i
siwego zarostu.
Teraz zaczynam się obawiać, że nie
tylko nie pasuję do świata Playboya, nie tylko nie potrafię
patrzeć z męskiego punktu widzenia, ale jeszcze mam odchylenia
geriatryczno-homoseksualne - no bo skoro wolę patrzeć na starego
faceta, a nie na młodą plastikową dupcię... Nie ma co, redakcjo
Playboya, dzięki bardzo...
*
Następnie artykuły. Nie wiem, czemu
wszyscy się tak nimi zachwycają, mnie nie przykuły... Ani ten o
chińskich bogaczach, ani o sportowcach, ani nawet dziecko Łukasza
Muszyńskiego, czyli krótka biografia Billa Murraya (może dlatego,
że nie dowiedziałem się nic nowego, bo Murraya zawsze lubiłem i
trochę o nim już czytałem).
*
Reklama CKM.
Na okładce temat: Jak zrobić EPICKI
MELANŻ.
.
..
Co to, kurwa, niby jest "epicki
melanż"? Jakieś fan-fiction Diuny?
Boże, jaki ja jestem stary.
*
Trzydzieści pytań do Piotra Żyły.
Po piątym (Jesteś uzależniony od
adrenaliny?) przestałem czytać.
*
Playmate.
Oh, yes.
Papierowe ręczniki w pogotowiu, ten
incydent z twarzą Oldmana zaraz pójdzie w niepamięć...
Dwie kobiety. Dwie pary piersi i
pośladków. Pończochy. Rozmazane, starannie (jak mniemam)
przystrzyżone włosy łonowe. Nawet coś jakby nieśmiała sugestia
zewnętrznych warg sromowych. Lesbijska akcja...
Panie rzekomo są bliźniaczkami.
Wszystko super, ale wciąż - obie
wyglądają, jakby powstały wskutek wstrzyknięcia odpowiednio
polakierowanego plastiku do formy. Znowu mam wrażenie, jakbym
patrzył na efekt ciężkich godzin spędzonych przez kogoś w
photoshopie.
Z przerażeniem odkrywam, że poniżej
pasa panuje u mnie spokój jak w domu, gdy do drzwi pukają
świadkowie Jehowy.
*
Dowcipy. Może nawet był jakiś
śmieszny, ale w związku z moją nowo odkrytą impotencją, jakoś
nie były w stanie mnie rozbawić.
*
Znowu artykuł.
Podtytuł brzmi mniej więcej tak: czy
intensywny kurs programowania może odmienić twoje życie i zmienić
cię w rekina doliny krzemowej?
Bez czytania znam odpowiedź: NIE.
*
Następny wywiad. Tym razem zdjęcie
odpytywanego architekta nie zwróciło mojej uwagi. Czyli jednak nie
jestem gejem, tylko impotentem.
*
Kącik motoryzacyjny.
Z męskiego punktu widzenia znowu nie
jestem prawdziwym mężczyzną. Bo nie obchodzą mnie te wszystkie volkswageny i skody octavie. Nie, ja, mężczyzna niepełny,
impotent, interesuję się tylko takimi damskimi toczydełkami, jak
Hellcat Challenger, albo Mustang 2015 - wreszcie, po 51 latach
amerykanie zdecydowali się zamontować w mustangu niezależne tylne
zawieszenie... Ale to temat na babski wieczór, nie warto go rozważać
z męskiego punktu widzenia.
*
Następna miss foto-retuszu. Zdjęcia w pustynnych plenerach, w pełnym słońcu, więc nawet nie ma żadnego
interesującego cienia.
A ja wciąż bez śladu erekcji.
*
A teraz cała litania
niepotrzebnych i kosztownych gadżetów - bo to okres świąteczny i
prawdziwy mężczyzna potrzebuje pomysłów na prezenty.
*
Zegarki.
Wszystko, co nigdy mnie nie
interesowało na temat zegarków.
Wszystko.
*
Gdzie sens?
Jeśli chcę zobaczyć akty - znajdę
je w internecie. Jeśli chcę zwykłego porno - znajdę je jeszcze
łatwiej.
Jeśli chcę dowiedzieć się czegoś o
samochodach, jest sporo prasy fachowej, plus programy telewizyjne. No
i internet.
Gadżety? Zupełnie nie moja bajka, ale
pewnie istnieją sensowniejsze publikacje, zajmujące się tematem.
Zostają wywiady i artykuły - ale na
cały numer są trzy wywiady i niewiele więcej artykułów. Trochę
mało, jak za okładkową cenę.
*
Zastanawiam się, kto to kupuje.
I widzę tylko jedną opcję.
Oto, jak wyobrażam sobie target
Playboya:
Ktoś bez dostępu do internetu - co
można zrozumieć i nie mieć mu za złe.
Wymarzony dzień tego kogoś sprowadza
się do przeglądania katalogów, z których nigdy nic nie kupi - co
nie powinno mnie obchodzić. Każdy może spędzać wolny czas na
takim nieszkodliwym społecznie hobby, na jakie ma ochotę.
Ten ktoś brzydzi się prawdziwych
kobiet, które wolałby zastąpić plastikowym Ersatzem - co jest
jego sprawą, wierzę, że nie mamy większego wpływu na to, co nas
podnieca.
Ponadto target Playboya nie ma pojęcia,
jak zaspokoić seksualne potrzeby swojej partnerki - ale, szczerze
mówiąc, to też nie mój problem, tylko tej partnerki.
Niewybaczalne natomiast jest to, że
ten ktoś wlewa cytrusowe soki do Cthulhu ducha winnej whisky.
*
Na koniec sprawa osobista - po lekturze
Playboya, tak dla pewności, usiadłem przy komputerze i poświęciłem
kwadrans na przeglądanie darmowego porno.
Znalazłem takie, gdzie kobiety nie są
odpicowane jak bryka rapera. Gdzie zdarza się rozstęp albo dwa,
gdzie piersi ulegają działaniu grawitacji, albo są niewielkie,
gdzie wskutek uśmiechu pojawia się zmarszczka albo dwie, gdzie na
skórze zdarzają się znamiona i przebarwienia, gdzie nie wszystkie
zęby są proste i idealnie białe, gdzie tkanka tłuszczowa nie jest
tabu, gdzie istnieją włosy łonowe, gdzie twarze są na tyle
interesujące, że zapominam o Garym Oldmanie...
Niesłusznie podejrzewałem się o impotencję.
*
Tak całkiem na koniec - mam nadzieję
nigdy nie spotkać kogoś, kto uwierzył, że świat Playboya jest
prawdziwy. I bezcześci whisky cytrusami.