poniedziałek, 9 lutego 2015

Męski punkt widzenia, czyli świat Playboya

Mam trzydzieści kilka lat i nigdy w życiu nie miałem w rękach "Playboya" - oto, jak chciałem zacząć ten wpis. Niestety, szybko przypomniałem sobie, że gdy dostałem się do liceum, mój ojciec podarował mi dwa czy trzy numery. Od tamtej pory jednak nie miałem okazji udawać, że czytam artykuły, gapiąc się na fotografie obfitych biustów.

W tej chwili, po raz pierwszy w dorosłym życiu, przeglądam Playboya - grudniowy numer roku pańskiego 2014.

*

Uważam, że jeśli na tym świecie jest coś piękniejszego od kobiecego ciała, to tylko kobiece ciało, którego wolno mi dotknąć - więc nie będę tutaj wciskał kitu o tym, jak to sięgnąłem po magazyn tylko i wyłącznie z ciekawości, czy te osławione artykuły są aż tak dobre. Ze szklanką zimnej wody pod ręką, mając zanotowaną w pamięci lokalizację ręczników papierowych, wybieram się na przejażdżkę do świata Playboya, gdzie króluje męski punkt widzenia.

*

Na okładce coś, co wygląda jak model 3D z jakiejś pornogierki - od razu widać, że skoro redakcja płaci abonament za photoshopa, to nie zamierzają pozwolić oprogramowaniu leżeć bezczynnie.

Nasuwa mi się pytanie: kto jest targetem tego magazynu?
Po okładce sądząc, licealista marzący o karierze informatyka. Z drugiej strony - męski punkt widzenia. Jestem samcem, nawet jeśli nie do końca zdrowym psychicznie i fizycznie, to mimo wszystko powinienem na tych stronach znaleźć coś dla siebie. Jedziemy dalej.

*

Mamy nudny, ale krótki wstępniak (nazwany czołówką, widocznie z męskiego punktu widzenia nie ma różnicy między jednym a drugim).
Niżej wymienione trzy osoby - które, jak mniemam, napisały teksty do tego wydania - a wśród nich jedno znajome nazwisko. Pana Muszyńskiego kojarzę z Filmwebu...

... a było to tak, że pewnego dnia jakieś dziecko specjalnej troski usiłowało robić dym w związku z jedną z moich recenzji. W awanturze, poza dzieckiem specjalnej troski, brała udział weryfikatorka (pani Doroto, nigdy nie powiedziałem tego wprost, niemniej żywię dla pani znaczny szacunek) i jeden z redaktorów. O ile pamięć nie płata mi figla, był to właśnie pan Muszyński (a jeśli się mylę, to przepraszam tego redaktora, który czynił słusznie, a ja po chamsku go zapomniałem). Redakcja stanęła po stronie mojej recenzji, co miło wspominam...

... tak więc wiem, że jesteśmy w dobrym towarzystwie. Jedziemy dalej, patrząc na świat po męsku.

*

Następuje coś, co nazwano "grą wstępną".
Na początek dostaję wyraźny sygnał, że jednak świat Playboya to nie mój świat.
Na pierwszej stronie gry wstępnej widnieje przepis na drinka z whisky.

W moim świecie, z mojego punktu widzenia, do whisky i bourbona wolno dodać tylko jedną rzecz: dwie kostki lodu.
Sok z cytryny, pomarańczy i miód można co najwyżej wlać do herbaty. Ale cóż, widocznie nie jestem dość męski, żeby cieszyć się drinkiem, który podejrzanie opiera się na konkretnej marce whisky. Znaczy, na Grant'sie.

Dokąd na narty? Według Playboya do Kanady, Argentyny, Szwajcarii lub Finlandii.
Dobrze, że nie umiem jeździć na nartach, inaczej mógłbym zacząć się zamartwiać, czy jak w Argentynie zacznę mówić po angielsku, to zostanę wygnany z kraju.

Oczywiście, co druga strona to reklama, a te, na których mieści się gra wstępna, w połowie składają się z odnośników do konkretnych firm, zajmujących się wysyłaniem narciarzy do Finlandii, ubieraniem ich odpowiednio i tak dalej.
Z czegoś trzeba żyć, a z okładkowej ceny miesięcznik przecież się nie utrzyma.

Sto słów o krawacie, kilka słów o butelkach, reklama restauracji wyglądająca na artykuł/recenzję, strona wyciągniętych z dupy statystyk na tematy seksualno-świąteczne... A także trzy przepisy kulinarne, bo "prawdziwy mężczyzna nie boi się gotowania, będzie smacznie i po męsku"... O, chwilka... Każdy przepis, zadziwiającym zbiegiem okoliczności wymaga dodania piwa konkretnej marki...

Strona pitolenia o whisky. Znowu, w moim świecie whisky to smak i odpowiednia muzyka towarzysząca - w świecie Playboya, to pierdolenie w marketingowej nowomowie.

Króciutki kawałek o tym, co oznaczają, lub skąd się wzięły nazwy samochodów, jak Alfa-Romeo, Fiat, czy BMW. Bo, jak wiadomo, faceci nie odkryli tych znaczeń już podstawówce...

Strona o premierach filmowych. Miodzio - przerabiamy pięć filmów. Najdłuższy tekst ma dokładnie siedem zdań.

Z muzyką podobnie, ale tutaj nawet pułapu siedmiu zdań nie osiągniemy.

Książki - reklamowane tylko po to, żeby postawić je na półce. Jak wnoszę z dotychczasowej lektury Playboya, z męskiego punktu widzenia czytanie jest dla bab i ciot.

Audiobooki - też potraktowane lakonicznie, a do tego nie są to czytanki książkowe - to audiobooki... komiksów. Wiecie, jak zbyt ciężko czyta się mężczyźnie Kajka i Kokosza (nie żartuję, o nich między innymi wspomina Playboy), to zawsze można liczyć na głos w słuchawkach, który odwali tę całą trudną robotę...
... no, chyba że mowa kimś niewidomym, wtedy audiobooki mają sens i z tych sytuacji się nie nabijam.
Ale odbiegam od głównego szoku - komiks, z definicji, składa się z sekwencji obrazów i opcjonalnego tekstu. Jak można nawet myśleć o przerabianiu tego na audiobook?

*

Wreszcie - Gwiazda!

Czyli zobaczę biust, a może nawet coś więcej.

..
...
.....

OK, pierwsza sprawa. To czasopismo nazywa się Playboy, czy Grant's? Bo flachy Grant'sa są na co drugiej fotce.
Druga sprawa: nie jestem znawcą, więc mogę się mylić, ale ta pani została wyphotoszopowana. Jak będę chciał obejrzeć narysowane, wyidealizowane kobiece ciało, to otworzę album z twórczością Luisa Royo.

*

Dalej. Seksfelieton.
Pisze go kobieta (a przynajmniej tak twierdzi redakcja).
Streszczę go tak: drodzy panowie, jeśli widzicie, że wasza kobieta chodzi po domu z pełnym makijażem i przez ubranie prześwituje bielizna, macie złapać ją za tyłek, wziąć kontrolę niczym samiec lwa, pocałować kark, wziąć babę od tyłu, a ona poczuje się bezbronna, obezwładniona i zrobi się mokra w sekundę.

Tak, te teksty felietonistka usłyszała od swoich zamężnych przyjaciółek (ani przez moment nie przyszło mi do głowy, że te przyjaciółki są fikcją literacką, ani że ich wypowiedzi zostały ordynarnie zmyślone).

I znowu zastanawiam się, kto jest targetem Playboya. Najwyraźniej taki facet, który nie potrafi rozszyfrować "subtelnych" przekazów od własnej żony i nie uprawia z nią seksu.

*

Wywiad.

I teraz mam problem.

Bo o ile zdjęcia nagiej pani Lidii nie przykuły mojej uwagi, to na czarno białe zdjęcie en face Gary'ego Oldmana patrzyłem przez kilka minut. Zdumiewające, jak ciekawa robi się twarz w miarę przybywania na niej zmarszczek, bruzd, porów i siwego zarostu.

Teraz zaczynam się obawiać, że nie tylko nie pasuję do świata Playboya, nie tylko nie potrafię patrzeć z męskiego punktu widzenia, ale jeszcze mam odchylenia geriatryczno-homoseksualne - no bo skoro wolę patrzeć na starego faceta, a nie na młodą plastikową dupcię... Nie ma co, redakcjo Playboya, dzięki bardzo...

*

Następnie artykuły. Nie wiem, czemu wszyscy się tak nimi zachwycają, mnie nie przykuły... Ani ten o chińskich bogaczach, ani o sportowcach, ani nawet dziecko Łukasza Muszyńskiego, czyli krótka biografia Billa Murraya (może dlatego, że nie dowiedziałem się nic nowego, bo Murraya zawsze lubiłem i trochę o nim już czytałem).

*

Reklama CKM.
Na okładce temat: Jak zrobić EPICKI MELANŻ.
.
..
Co to, kurwa, niby jest "epicki melanż"? Jakieś fan-fiction Diuny?
Boże, jaki ja jestem stary.

*

Trzydzieści pytań do Piotra Żyły.
Po piątym (Jesteś uzależniony od adrenaliny?) przestałem czytać.

*

Playmate.
Oh, yes.
Papierowe ręczniki w pogotowiu, ten incydent z twarzą Oldmana zaraz pójdzie w niepamięć...
Dwie kobiety. Dwie pary piersi i pośladków. Pończochy. Rozmazane, starannie (jak mniemam) przystrzyżone włosy łonowe. Nawet coś jakby nieśmiała sugestia zewnętrznych warg sromowych. Lesbijska akcja...
Panie rzekomo są bliźniaczkami.
Wszystko super, ale wciąż - obie wyglądają, jakby powstały wskutek wstrzyknięcia odpowiednio polakierowanego plastiku do formy. Znowu mam wrażenie, jakbym patrzył na efekt ciężkich godzin spędzonych przez kogoś w photoshopie.
Z przerażeniem odkrywam, że poniżej pasa panuje u mnie spokój jak w domu, gdy do drzwi pukają świadkowie Jehowy.

*

Dowcipy. Może nawet był jakiś śmieszny, ale w związku z moją nowo odkrytą impotencją, jakoś nie były w stanie mnie rozbawić.

*

Znowu artykuł.
Podtytuł brzmi mniej więcej tak: czy intensywny kurs programowania może odmienić twoje życie i zmienić cię w rekina doliny krzemowej?

Bez czytania znam odpowiedź: NIE.

*

Następny wywiad. Tym razem zdjęcie odpytywanego architekta nie zwróciło mojej uwagi. Czyli jednak nie jestem gejem, tylko impotentem.

*

Kącik motoryzacyjny.
Z męskiego punktu widzenia znowu nie jestem prawdziwym mężczyzną. Bo nie obchodzą mnie te wszystkie volkswageny i skody octavie. Nie, ja, mężczyzna niepełny, impotent, interesuję się tylko takimi damskimi toczydełkami, jak Hellcat Challenger, albo Mustang 2015 - wreszcie, po 51 latach amerykanie zdecydowali się zamontować w mustangu niezależne tylne zawieszenie... Ale to temat na babski wieczór, nie warto go rozważać z męskiego punktu widzenia.

*

Następna miss foto-retuszu. Zdjęcia w pustynnych plenerach, w pełnym słońcu, więc nawet nie ma żadnego interesującego cienia.
A ja wciąż bez śladu erekcji.

*

A teraz cała litania niepotrzebnych i kosztownych gadżetów - bo to okres świąteczny i prawdziwy mężczyzna potrzebuje pomysłów na prezenty.

*

Zegarki.
Wszystko, co nigdy mnie nie interesowało na temat zegarków.
Wszystko.

*

Gdzie sens?
Jeśli chcę zobaczyć akty - znajdę je w internecie. Jeśli chcę zwykłego porno - znajdę je jeszcze łatwiej.
Jeśli chcę dowiedzieć się czegoś o samochodach, jest sporo prasy fachowej, plus programy telewizyjne. No i internet.
Gadżety? Zupełnie nie moja bajka, ale pewnie istnieją sensowniejsze publikacje, zajmujące się tematem.
Zostają wywiady i artykuły - ale na cały numer są trzy wywiady i niewiele więcej artykułów. Trochę mało, jak za okładkową cenę.

*

Zastanawiam się, kto to kupuje.
I widzę tylko jedną opcję.
Oto, jak wyobrażam sobie target Playboya:
Ktoś bez dostępu do internetu - co można zrozumieć i nie mieć mu za złe.
Wymarzony dzień tego kogoś sprowadza się do przeglądania katalogów, z których nigdy nic nie kupi - co nie powinno mnie obchodzić. Każdy może spędzać wolny czas na takim nieszkodliwym społecznie hobby, na jakie ma ochotę.
Ten ktoś brzydzi się prawdziwych kobiet, które wolałby zastąpić plastikowym Ersatzem - co jest jego sprawą, wierzę, że nie mamy większego wpływu na to, co nas podnieca.
Ponadto target Playboya nie ma pojęcia, jak zaspokoić seksualne potrzeby swojej partnerki - ale, szczerze mówiąc, to też nie mój problem, tylko tej partnerki.
Niewybaczalne natomiast jest to, że ten ktoś wlewa cytrusowe soki do Cthulhu ducha winnej whisky.

*

Na koniec sprawa osobista - po lekturze Playboya, tak dla pewności, usiadłem przy komputerze i poświęciłem kwadrans na przeglądanie darmowego porno.
Znalazłem takie, gdzie kobiety nie są odpicowane jak bryka rapera. Gdzie zdarza się rozstęp albo dwa, gdzie piersi ulegają działaniu grawitacji, albo są niewielkie, gdzie wskutek uśmiechu pojawia się zmarszczka albo dwie, gdzie na skórze zdarzają się znamiona i przebarwienia, gdzie nie wszystkie zęby są proste i idealnie białe, gdzie tkanka tłuszczowa nie jest tabu, gdzie istnieją włosy łonowe, gdzie twarze są na tyle interesujące, że zapominam o Garym Oldmanie...
Niesłusznie podejrzewałem się o impotencję.

*

Tak całkiem na koniec - mam nadzieję nigdy nie spotkać kogoś, kto uwierzył, że świat Playboya jest prawdziwy. I bezcześci whisky cytrusami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz