środa, 23 marca 2016

Blues o wentylatorze

Jeśli pamiętasz, że kilka lat temu zdechł mój laptop i kupiłem sobie nowy, to znaczy że poświęcasz mojemu życiu więcej uwagi niż jakakolwiek kobieta, w której się zakochałem. Jeśli pamiętasz, że trochę ponad sto wpisów temu musiałem w tym nowym (tzn. wówczas już paroletnim) laptopie wymienić klawiaturę, to albo powinniśmy się spotkać przy piwie, albo powinienem zacząć obawiać się, że pewnego dnia namierzysz mnie, dopadniesz i oskórujesz.

W każdym razie... Mój obecny laptop ma tak z pięć-sześć lat. Klawiatura - wymieniona. Matryca - odpukać, sprawna. Bateria - trzyma przez pięć godzin, zanim muszę podpiąć ładowanie.

Natomiast wentylator...

Z wentylatorem to było tak: po tym, jak kupiłem komputer, w ciągu pierwszych miesięcy, działo się coś takiego - gdy włączałem maszynę, wiatrak kręcił się na pełnych obrotach i hałasował niczym wiekowy elektroluks. Przez kilka sekund, po czym się wyłączał. A kiedy wreszcie załadował się system, wentylator już pracował normalnie - znaczy, szumiał i tyle. Było to minimalnie irytujące, ale ostatecznie kręcił się, komputer się nie przegrzewał... No problemo.

Może i zgłębiłbym ezoteryczne tajniki oddawania laptopa do naprawy gwarancyjnej, ale akurat pisałem różne pierdoły, były pewne deadline'y, poza tym Fallout 2 nie grałby w siebie sam beze mnie, jeśli wiesz, o co mi chodzi... No i uznałem, że nie będę się szarpał tylko dlatego, że przez chwilę po uruchomieniu wentylator chodzi głośniej, niż mi się to podobało.

Tak minęły ze trzy lata.

W czasie, gdy musiałem wymienić klawiaturę, było już trochę głośniej, czasem wentylator miał czelność hałasować nawet po załadowaniu systemu... No to pomyślałem sobie, że skoro już i tak rozbieram maszynę, to mogę wymienić wentylator.

Zrobiłem to, co robi się w takich sytuacjach. Obejrzałem na youtubie filmiki, jak rozebrać laptop. I kiedy zobaczyłem, że aby dobrać się do wentylatora, muszę wybebeszyć WSZYSTKO: zdjąć klawiaturę, wymontować dysk i napęd DVD, rozmontować obudowę, odczepić z pół tuzina kabelków, wyjąć płytę główną.... Cóż, uznałem, że póki wiatrak się kręci, nie ma co panikować. Wymieniłem klawisze i wróciłem do normalnego użytkowania maszyny.

Rok 2016. Wentylator hałasuje coraz głośniej. Pewnej nocy mam wrażenie, że obudzę sąsiada po drugiej stronie ulicy. Mało tego, teraz za KAŻDYM razem, gdy włącza się chłodzenie, łożysko wentylatora warczy i wyje, w zależności od prędkości obrotowej. Mało tego, gdy obroty robią się naprawdę wysokie, czuć pod klawiaturą wibracje.

Poddałem się. Postanowiłem wymienić wentylator.

Najpierw allegro - czy w ogóle można dostać tam części do mojego laptopa. Można, są wentylatory. Kosztują po 30-40 PLN, więc dodawanie do tego dwudziestu złotych za koszt wysyłki byłoby nieekonomiczne, poza tym kupując osobiście mogę porównać kupowany wentylator do tego wymontowanego, więc na pewno nie kupię nieodpowiedniego modelu.

Ale najpierw musiałem wymontować hałaśliwy, stary wentylator. Do tego nie potrzeba jakiś super-rzadkich narzędzi, ale okazało się, że posiadam tylko jeden śrubokręt o odpowiednim rozmiarze - z lekka zgięty. No dobrze, pomyślałem, kupię sobie nowy śrubokręt albo nawet jakiś niedrogi zestaw i po sprawie.

Poniedziałek. Chłodno, ale sucho. W okolicy mam trzy markety osiedlowe. W żadnym nie znalazłem narzędzia w odpowiednim rozmiarze. Trudno, zrobię sobie spacer do OBI - bo żal mi tych kilku złotych na bilet tramwajowy, poza tym co to dla mnie, pół godziny marszu? Spacerek dla zdrowia i tyle.

OBI. Jak ja, kurwa, nienawidzę OBI. Kiedy potrzebuję pomocy, nie ma pod ręką żadnego pracownika. Kiedy nie potrzebuję - trzech po kolei podchodzi z pytaniem, czy mogą jakoś pomóc. Potem kolejka do kasy. Dwa razy kasjerki źle wydały mi resztę (raz o, bagatelka, 50 PLN), co kończy się zamknięciem kasy, eskortą ochroniarza i komisyjnym liczeniem forsy w kasie. Ile razy w ogóle nie były w stanie skasować towaru, już nawet nie zliczę. A na koniec faszysta z ochrony trzepie mój koszyk i porównuje zawartość z paragonem. Miłego, kurwa, dnia.

Ale, niestety, bydlaki zwykle mają to, czego mi akurat potrzeba. No i mogę do nich dotrzeć na piechotę.

Oczywiście, mają śrubokręty. Kupuję taki, jakiego potrzebuję. O dziwo, bez żadnych komplikacji, jak w zupełnie normalnym sklepie.

Kiedy wychodzę na zewnątrz - pada deszcz ze śniegiem. A ja mam na świeżo ostrzyżonym łbie tylko czapeczkę z daszkiem. Grypa, zapalenie zatok i ciężki kaszel prawie na sto procent. Choćbym chciał wrócić tramwajem, nie mogę - nie mam gotówki na bilet. Jeśli pojadę na gapę, kanary złapią mnie od razu - znam swoje szczęście.

Marsz do domu a na miejscu rutyna, witamina C i popijam te wszystkie tabletki bourbonem (podziałało - nie złapałem nawet kataru).

Wieczorem rozbieram laptopa. Trwa to dwie i pół godziny, ale nic nie połamałem, nic nie urwałem, a śrubki odłożyłem na kartkę A4 i podpisałem, która skąd się wzięła.

Następnego dnia jadę kupić nowy wentylator. W internecie znalazłem dwa serwisy laptopów, plus wciąż pamiętam, gdzie kupiłem klawiaturę. Oczywiście, znajdują się po drugiej stronie Wisły, w okolicach Biprostalu.

Miało być chłodno, ale sucho. Tramwaj jeszcze nie dotarł na miejsce, gdy zaczęło padać.

Wysiadam pod Biprostalem i zaczynam szukać serwisów. Pierwszego w ogóle nie znalazłem pod podanym adresem - możliwe, że źle zapamiętałem, ale ten start nadał ogólny ton moim poszukiwaniom.

Drugi serwis znalazłem bez pudła. Oczywiście, akurat tego dnia - i tylko tego dnia - był nieczynny.

Teraz zamierzałem skierować się tam, gdzie nabyłem klawiaturę - czyli w tym budynku, gdzie według TVN na Pomorskiej jest siedziba W-11. Po drodze zaglądałem do każdego serwisu laptopów, jaki wypatrzyłem.

Typowa wizyta przebiegała mniej więcej tak:
- Dzińbry, chciałbych kupić wentylatora do Toshiby takiej a takiej.
- Sprawdzał pan w internecie, czy taki mamy?
- Nie, szukam analogowo.
Tutaj następuje szukanie w Internecie.
- Niestety, nie mamy.
Czasem był jeszcze etap pośredni:
- Toshiba taka a taka? Mamy.
- Towarzyszu cześciosprzedawco, pokażcie tenże wentylator!
Serwisant pokazuje swojego, ja swojego...
- Kruca fuks, ni chuja nie podobny...
- No to innych nie mamy. Zaraz zobaczymy, czy jakiś kolega nie ma...
Znowu szukanie w Internecie...
- W Krakowie to raczej nie ma...
- Dziękuję i niech panu Bóg błogosławi. Do widzenia.

I tak przez jakieś osiem serwisów. (Tam, gdzie kupiłem kiedyś klawiaturę, też nie mają).

Nie wiem, jaki jest sens mieć tyle serwisów laptopów między Biprostalem a Alejami, jeśli w żadnym nie da się kupić pieprzonego wentylatora. Cóż, Kraków jest miastem pozbawionym sensu, więc chyba niepotrzebnie się dziwię.

Pod koniec (w okolicach Miodowej, bo skoro spacer, to taki porządny, z zaliczeniem anemicznej manifestacji na Placu Inwalidów i przebrnięciem przez Rynek), wchodząc do ostatniego serwisu, jaki miałem zamiar sprawdzić, spodziewałem się już, że jak tylko otworzę drzwi, serwisant zakrzyknie:
- Nie ma!

Równie dobrze mógł tak zrobić. Nie było.

Okazuje się, że bardzo dobrze uczyniłem, wymontowując stary wentylator. Otóż do mojej Toshiby takiej a takiej, w zależności od konfiguracji, montowano dwa rodzaje wentylatora i podanie samego modelu nie wystarczyło. Oczywiście, ten którego ja potrzebowałem, jest rzadko spotykany - trochę się tego nawet spodziewałem. Znam swoje szczęście.

W końcu znalazłem to, czego mi potrzeba na Allegro. Na całym portalu tylko jedna firma oferowała taki wentylator. Oczywiście, ten nie kosztował marnych 30PLN. Nie, ten kosztował 50, plus koszt wysyłki - dokładnie tego się spodziewałem. Znam swoje szczęście.

Zamówiłem dziada. Paczka została nadana tego samego dnia.

Następnego dnia mój wentylator dotarł - do Katowic. Ponieważ znam swoje szczęście, spodziewałem się, że następnego dnia po przemanifestowaniu (tego słowa użyła firma kurierska) trafi do Kołobrzegu - ostatecznie, też na "K".

A laptop kolejny dzień leży w kawałkach na stoliku do kawy. Tylko czekam, aż kot wpadnie na blat i wszystko rozsypie po całej podłodze. Mam graniczące z pewnością przeczucie, że kilka śrubek zniknie w tajemniczych okolicznościach.

W końcu. Wentylator trafił do Krakowa.

Rozpakowałem go i okazało się, że jest idealny. Oczywiście, musiałem spiłować go z dwóch stron, żeby pasował na swoje miejsce i rozwiercić wszystkie otwory na śruby. Niemniej, zamontowałem drania.

Tak jakoś na etapie montowania klawiatury zorientowałem się, że na kartce wciąż leży śrubka podpisana "Płyta główna". Rozważyłem możliwość ponownego rozebrania obudowy i odpięcia tych wszystkich kabli, które z trudem wpinałem na swoje miejsca przez ostatnie pół godziny... I doszedłem do wniosku, że bez tej śrubki Toshiba też trzyma się kupy.

W końcu uruchomiłem laptop. W pierwszej chwili - ze stoickim spokojem przyjąłem, że wentylator nie działa. Znam swoje szczęście. Jeśli komputer po uruchomieniu jest idealnie cichy, to znaczy, że wiatrak się nie kręci.

Na wszelki wypadek przyłożyłem dłoń do wylotu powietrza... Ze zdumieniem poczułem lekką bryzę, dobiegającą z wnętrza laptopa. Zabrałem dłoń i w jej miejsce przyłożyłem ucho. Cichuteńki szum udowodnił mi, że wentylator jednak pracuje.

Uczciłem to tanim cygarem i kieliszkiem whiskey.

A co najzabawniejsze - od nowości ten kawałek obudowy koło przycisków "myszki" pod touchpadem tak trochę się uginał i z lekka trzaskał. Teraz tkwi w miejscu jak przyspawany.

Złożyłem ten komputer lepiej, niż chiński komunista w fabryce Toshiby.

Ale wkrótce coś w nim znowu nawali - znam swoje szczęście...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz