Jest kilku autorów, których teksty przyjmuję niemal bezkrytycznie - lista nie jest długa, ale jednak istnieje. Jednym z moich ulubionych pisarzy jest Terry Pratchett i jego "świat i zwierciadło światów", czyli oczywiście Discworld. Mógłbym tutaj długo piać z zachwytu nad tym, jak Pratchett sprawnie konstruuje fabułę, bezbłędnie pisze dialogi, fantastycznie tworzy bohaterów, całość okrasza celnym dowcipem, jednocześnie przemycając mnóstwo życiowych obserwacji i mądrości... Ale to bez sensu - jeśli ktoś dotąd nie przeczytał żadnej powieści ze Świata Dysku, natychmiast powinien naprawić to niedopatrzenie. Jeśli czytał i mu się spodobało, to nie muszę kontynuować wyliczanki zalet pratchettowskiej prozy. Jeśli mu nie przypadło do gustu - to i tak go nie przekonam do mojego zdania.
Świat Dysku miał wielkie szczęście na polskim rynku wydawniczym: trafił na dobrego tłumacza, któremu najwyraźniej spodobał się materiał, z którym musiał pracować. Pan Piotr W. Cholewa wykonał kawał doskonałej roboty - i piszę to absolutnie poważnie. W zalewie tłumaczy, którzy nie mają pojęcia, o czym pisze autor i zamiast zrobić choćby najprostszy "research", zmyślają na bieżąco, Cholewa nie fuszeruje i robi z tekstem (który zresztą nie zawsze należy do "przyjaznych" dla tłumacza) dokładnie to, co zrobić należy. Niemniej lubię czytać Pratchetta w oryginale, co przy okazji pozwala mi zapoznać się z jego twórczością stosunkowo szybko po ukazaniu się jej na rynku anglojęzycznym.
"Unseen Academicals" nie zapowiadał się dla mnie tak dobrze, jak poprzednie powieści. Z wywiadu z Pratchettem jasno wynikało, że będzie to przeróbka "Romea i Julii" - tylko zamiast konfliktu między rodami, będziemy mieć do czynienia z konfliktem między fanami dwóch drużyn piłkarskich. Nie brzmiało to obiecująco: Szekspir był już tyle razy odgrzebywany i gwałcony przez najróżniejszych naśladowców, że trudno liczyć na jakieś nowatorskie podejście do tematu; z kolei piłka nożna jest dla mnie równie atrakcyjna, co gnijące truchło mrówkojada.
Pratchett jak zwykle jednak sprostał zadaniu. Ubawiłem się doskonale, fabuła była dość prosta i nie zaskoczyła jakimś wielkim zwrotem akcji, ale bohaterowie byli ciekawi i wiarygodni, poczucia humoru nie zabrakło, jak to w Świecie Dysku bywa, nastąpiły pewne zmiany (na przykład w życiu Dziekana), poznałem wiele sekretów kuchennego życia na Niewidocznym Uniwersytecie... Ogólnie, kiedy dotarłem do ostatniej stronicy, chciałem więcej - a to chyba najlepsze, co czytelnik może powiedzieć autorowi.
Niestety, gdzieś w głębi umysłu wciąż słyszałem paskudny głosik: ciesz się, póki możesz. Więcej już nie będzie.
Niedawno Pratchett został zdiagnozowany jako ofiara wczesnego stadium Alzheimera. Stał się bojownikiem o pozyskiwanie środków na badania w kierunku leczenia tej przypadłości - sęk w tym, że ewentualne rezultaty będą dostępne długo po tym, jak sam Pratchett już dawno będzie martwy.
I tu jest mój największy problem z "Unseen Academicals" - już zacząłem o nich myśleć, jako o "ostatnim Pratchettcie". Świadomość, że czyta się być może ostatnią powieść człowieka, który już wkrótce nie będzie w stanie zapamiętać, kim są jego córka i żona (a najpewniej popełni samobójstwo, póki jeszcze będzie w stanie powziąć tę decyzję), potrafi zabić całą przyjemność z lektury.