Próby oglądania polskiej telewizji kończą się dla mnie zwykle migreną i paskudnym niesmakiem. Zwykle jestem bombardowany idiotycznymi reklamami, fatalnymi serialami, ewentualnie programami w stylu "gwiazdy robią coś, czego zwykle nie robią" - przy czym, skoro już o tym mowa, o większości z tych domniemanych gwiazd nigdy nawet nie słyszałem. Jakby tego szajsu było mało, ostatnio telewizję zdominowały dwa tematu - kampania wyborcza i powódź. Kampania nic mnie nie obchodzi - z braku kandydata który w jakikolwiek sposób przemawiałby do mnie jako wyborcy, albo nie pójdę głosować, albo będę głosować przeciw temu, którego uważam za większe zło (co oznacza, że w moim przypadku ustrój demokratyczny jakoś się nie sprawdza). Powódź nie robi na mnie wrażenia - widziałem ją już z bliska, problemy i wycie w niebogłosy z obecnie zalewanych obszarów spływają po mnie, jak woda po kaczce (jak to dobrze, że nie można dostać mandatu za wykorzystywanie fatalnej gry słów w tekście).
Na szczęście, są jeszcze stacje zagraniczne. Pozachwycam się zatem czymś, czego oglądanie jest według mnie o wiele bardziej wartościowe i kształcące, niż niemal wszystko, co można obejrzeć w polskich mediach. Z góry też przeproszę za żart, którym zamierzam zakończyć ten tekst - będzie to jeden z motoryzacyjnych dowcipów za złoty pięćdziesiąt plus VAT.
Był taki czas, kiedy jednym z bardziej medialnych popularyzatorów osiągnięć nauki był Carl Sagan. Facet w prosty sposób tłumaczył nie tak całkiem proste rzeczy, na przykład, jak w trzywymiarowym świecie wyobrazić sobie czterowymiarowy obiekt (jednocześnie nie traktując czasu jako wymiaru). Ale to było kiedyś.
Teraz oglądam program prowadzony przez miłego człowieka nazwiskiem Michio Kaku. Ten pan zajmuje się fizyką, jest wykładowcą specjalizującym się w optyce, a przy okazji jest fanem sci-fi.
Program ukazuje najnowsze osiągnięcia naukowe - jak postępy na polu nanotechnologii, pewne kwantowe ciekawostki, czy sposoby pozyskiwania antymaterii. Oczywiście gdyby facet wychodził na mównicę i referował te zagadnienia, byłoby nudno. Program zatem ubrano w następującą formułę: pan Michio pokazuje miecz świetlny, przypomina, że taką broń wymyślono na potrzeby "Gwiezdnych Wojen", wspomina, jak bardzo jest popularna wśród fanów, po czym mówi: "pokażę wam, jak go skonstruować" i wsiada do DeLoreana z "Back to the future" i wjeżdża w czołówkę.
Tutaj ci mniej rozgarnięci widzowie mogą się wprawdzie spodziewać, że zobaczą przepis na zmontowanie rekwizytu filmowego, albo zgoła działającego prototypu. Zatem od razu wyjaśnię - prowadzący nie buduje miecza świetlnego. On "tylko" rozważa i tworzy teoretyczny projekt takiego urządzenia, działającego w ramach dzisiejszego rozumienia praw fizyki, wykorzystującego technologię, znaną już dziś (choć, jak często w tym programie bywa, obecnie ta technologia jest jeszcze w powijakach, ale za kilkadziesiąt lat będzie już na tyle opanowana, aby teoretyczny projekt mógł przejść w fazę budowy prototypu). Zatem po pierwsze, mamy eksperyment myślowy, a po drugie poznajemy, co tak właściwie robią naukowcy za zamkniętymi drzwiami swych laboratoriów.
Oczywiście, program ma słabsze punkty: zanim zabierzemy się za rozważanie wehikułu czasu, nie łamiącego praw fizyki, musi nastąpić zlepek wypowiedzi fanów sci-fi, których wypytywano o cechu takiego wehikułu. Na zakończenie każdego odcinka, opracowany projekt jest prezentowany fanom, co zwykle jest po prostu powtórzeniem tego, co widz już widział na przestrzeni całego epizodu. Do tego realizatorzy stosują proste sztuczki: gdy pan Michio łamie sobie głowę nad projektem, zwykle siedzi w jakimś pojeździe i markuje pracę na laptopie (przemieszczanie się ma sugerować czynienie postępów), a pewne ważne dla całej teorii aspekty wyjaśnia zwykle w jakiejś knajpie, tłumacząc zagadnienie w stylu "wyobraźmy sobie, że ta pizza jest czasoprzestrzenią", co zapewne ma sugerować, że te rozważania na tematy sci-fi prowadzący czyni bez wysiłku, podczas przerwy na lunch. No cóż, nic nie jest doskonałe.
Niemniej program oglądam regularnie, gdyż samo oglądanie jest przyjemne, do tego czuje się bardziej na bieżąco z osiągnięciami naukowymi. Poza tym wciąż frapuje mnie ten DeLorean. Nie chodzi o podróże w czasie - nie dość, że Michio Kaku już je omówił w jednym odcinku, to oglądałem wszystkie części "Back to the future" i wiem, co dzieje się po przekroczeniu 88 mil na godzinę. Skok do roku 1955, na przykład. Nic wielkiego. Gdyby jednak w programie zaprezentowano, jak zbudować DeLoreana, który nie dość, że jest dobrym samochodem w prowadzeniu, to jeszcze wszystko w nim prawidłowo funkcjonuje - o, to byłby wyczyn na miarę naukowego Nobla!