wtorek, 14 grudnia 2010

Narodziny recenzji - ciężki poród...

Miałem naprawdę parszywy zeszły tydzień - owszem, potrafię sobie bez wysiłku wyobrazić mnóstwo paskudnych wydarzeń, które jednak mi się nie przytrafiły, więc niby nie powinienem się nad sobą użalać... Mimo to, kiedy człowiek musi uśpić psa, którego miał od szesnastu lat, może wykazywać oznaki lekkiej melancholii, ok?

W każdym razie, w takich sytuacjach dobrze czasem sobie przypomnieć, że warto patrzeć na jasną stronę życia. Więc powtórzyłem sobie "Life of Brian". Dawno nie pisałem recenzji, jeszcze dawniej nie brałem się za udany film, który mi się podobał, więc podjąłem się tego wyzwania.

Najpierw miałem kłopot - jak napisać tę recenzję, żeby nie była tak schematyczna, jak generyczny szablon recenzencki, który przedstawiłem przy okazji rozważania sensu recenzji. Blisko dwa dni trwało, nim wpadłem na pomysł. Jaki? To już okaże się w samej recenzji.

Usiadłem przy klawiszach, napisałem mniej więcej połowę tekstu. Potem miałem przerwę do następnego dnia, związaną ze spożywaniem piwa. Na drugi dzień skontrolowałem to, co już napisałem i dopisałem zakończenie. Następnie szybko zredagowałem największe błędy stylistyczne.

Następnego dnia próbowałem wrzucić recenzję na filmweb. Bez powodzenia - nie dało się wstawiać linków do osób i filmów (ten wymóg dla recenzji przeznaczonych na filmweb od początku budził moje największe opory i działał mi na nerwy. Z czasem, jak widać, sytuacja wcale się nie poprawiła). Normalnie działa to tak, że zaznaczam w tekście nazwisko albo tytuł, klikam na przycisk "dodaj link" i w oknie dialogowym wyświetlają się propozycję, do której filmwebowej strony ma prowadzić hiperłącze. Teraz działa to tak, że gdy wybiorę propozycję, to zaznaczony tekst znika, a przycisk "akceptuj" w oknie dialogowym nie wywołuje żadnego efektu. Poczekałem do poniedziałku.

Poniedziałek, najpierw próba dodania recenzji. Bez zmian, linkować dalej nie byłem w stanie. Wiadomość do weryfikatorki, opiekującej się nadsyłanymi recenzjami, zgłaszam problem i cierpliwie czekam. Po południu zaglądam, aby sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Jest odpowiedź na wiadomość, rzeczywiście - był problem, ale już wszystko działa. Super.

Szybko okazuje się, że jednak nie działa. Nie chcę nękać weryfikatorki kolejnymi wiadomościami, więc zaczynam kombinować. Otwieram jedną z już zaakceptowanych recenzji i sprawdzam, jak to właściwie działa. Znajduję BBCode. No dobra, wstukam dziada ręcznie. I zaczynają się schody: każdy film i osoba mają swój numer w bazie danych filmwebu. Zazwyczaj można je znaleźć w adresie strony danego filmu/aktora. Ale nie "Life of Brian", tam jest tylko tytuł, żadnego numeru. Pół godziny poszukiwania w końcu dało rezultat - znalazłem w ostatnim miejscu, w jakie zajrzałem, czyli w dyskusjach na temat filmu. Adresy wątków powiązanych z filmem zawierały w sobie numer. No dobrze, w takim razie mogę już stukać BBCode (strony do których potrzebowałem innych odnośników już wcześniej znalazłem i otworzyłem, zatem od tych numerów dzieli mnie tylko kliknięcie). Znowu, długa, żmudna i niepotrzebna robota - bo na cholerę te hiperłącza? Przecież u góry strony jest wyszukiwarka, jeśli czytelnik chce sprawdzić stronę Grahama Chapmana na filmwebie, wystarczy, że wpisze tam jego nazwisko, albo po prostu kliknie na tytule filmu i otworzy nową stronę, gdzie znajdzie wszystkie informacje.

W końcu ostatnie hiperłącze działa (na szczęście, da się to sprawdzić podczas edycji). Jeszcze tylko przeróbka jednego zdania, aby wyklarować wywód, który chyba był zbyt mętny i zapisanie kontrybucji. Jestem tak dumny z siebie, że piszę wiadomość do weryfikatorki, przy okazji zgłaszam, że wciąż mam problem z hiperłączami. Weryfikatorka odpisuje, że u niej wszystko działa. Tylko wzruszam ramionami - zanim spróbuję wrzucić następną recenzję, minie przynajmniej dwa tygodnie, może do tego czasu problem zniknie i u mnie. Na wszelki wypadek chcę sprawdzić, czy ten sam problem wystąpiłby, gdybym próbował dodać recenzję do innego filmu - ale okazuje się, że osiągnąłem limit kontrybucji na jeden dzień. No proszę, musi być mnóstwo recenzentów na filmwebie, skoro można wysłać już tylko jedną recenzję dziennie. Eksperyment odłożony na bliżej nieokreśloną przyszłość.

A teraz zaczyna się ruletka. Oczekiwanie, czy kontrybucja zostanie zaakceptowana. W starym filmwebie wiedziałem przynajmniej, gdzie sprawdzić, jaki jest czas oczekiwania na weryfikację, teraz nie mam pojęcia, czy i gdzie da się znaleźć tę informację. Więc trzeba będzie się co tydzień logować, żeby tylko sprawdzić, czy tekst wciąż czeka, czy już po wszystkim.

Dlaczego piszę, że to ruletka? Przecież mam już koło 70 tekstów opublikowanych, więc chyba umiem je już pisać tak, żeby nie dawać powodu do ich odrzucenia? No, nie do końca. Recenzja "Ghost writera" została za pierwszym razem odrzucona. Rozpieprzyło się formatowanie tekstu. Musiałem wrzucić kontrybucję jeszcze raz. Zamiast czekać trzy tygodnie na publikację, czekała sześć. Poza tym, nigdy nie wiadomo, czy weryfikatorka w końcu nie straci do mnie cierpliwości i nie każe czegoś zmienić. Mimo wszystko, sądzę że w porównaniu z innymi moimi eksperymentami, recenzja "Life of Brian" jest całkiem normalna. Zresztą, próbowałem czytać teksty niektórych autorów, którym odrzucono recenzję, a potem awanturowali się o to (teksty ostatecznie zamieszczają na swoich blogach). Jeden z nich zaczynał recenzję od zdania na sześćdziesiąt (słownie: 60) wyrazów. Pocieszam sam siebie, że ja takich cudów nie wyczyniam.

Podsumowując: mnóstwo czasu, sporo klikania i o wiele za dużo przebiegu klawiatury, po czym, 13 grudnia, wrzuciłem recenzję "Life of Brian". Zobaczymy, kiedy ty, czytelniku, będziesz mógł ją przeczytać.