Mam raczej krytyczne zdanie na temat US of A, ale jedno trzeba Amerykanom przyznać: wiedzą, kiedy i jak obchodzić Święto Niepodległości. Wybrali termin w lecie, pogoda sprzyja, a świętują fajerwerkami, piknikami, paradami i blockbusterowymi premierami w kinach.
A u nas...
Zimno. Zwykle pada. Mali ludzie czynią z celebracji coś obrzydliwego. Media dostają wzwodu, gdy mogą pokazywać zadymiarzy. Tam, gdzie panuje względny porządek, atmosfera bardziej przypomina żałobę narodową, niż święto.
Ludzie, do kurwy nędzy, świętujemy to, że po ponad stu latach nieobecności na mapach Europy, Polska wróciła do życia. To nie byle jaki wyczyn. Zauważmy, że jak ktoś wyemigruje, po dwóch pokoleniach mało kto w rodzinie zna język i kulturę swoich pradziadków. A nam, Polakom, udało się przetrwać ponad sto lat! Rozumiecie? Sto lat prześladowań, tępienia polskości... A naród przetrwał. Kraj znowu istnieje.
Ale ponieważ zdecydowaliśmy się na coś w rodzaju wolności słowa i system prawny, który chroni kryminalistów, a uczciwych obywateli niszczy, ze święta zrobiła się obleśna trawestacja.
Moja propozycja: od przyszłego roku obchodzić 11 listopada w sposób cywilizowany. Wznieść toast za poległych w I Wojnie Światowej. Potem dobrze się bawić.
W miarę możliwości obchody zorganizować w pubie. W Czechach.