Nie ma głupszej istoty od posła na sejm RP.
Dowód? Posłowie z parlamentarnego zespołu ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Panowie umyślili sobie, że napędzą koniunkturę w branży oponiarskiej. Zimówki na felgach od 1 listopada do 15 marca. Genialne, nie?
Po pierwsze, kwestia bezpieczeństwa - rzeczywiście, zimówki je podnoszą. Na określonej nawierzchni (asfalt pokryty błotem pośniegowym. Bieżnik jest tak skonstruowany, aby przegryzać się przez breję i docierać do asfaltu) oraz przy określonej temperaturze (guma twardnieje w zależności od temperatury. Kilka lat temu mówiło się, że zimówki mają sens w momencie, gdy temperatura spada w okolice 5 stopni Celsjusza).
Jak wyglądał do te pory listopad? Zero śniegu i błota pośniegowego. Temperatury sięgające 15 stopni. Na chuj byłyby nam te obowiązkowe zimówki? Tylko po to, żeby je szybciej zużyć i wcześniej kupić nowy komplet (w miarę możliwości, z kołem zapasowym włącznie. Proponuje się, że za brak zimówek należy zabierać dowód rejestracyjny. Ciekaw jestem, czy ktoś już produkuje zimówki na koła dojazdowe).
Ale przecież każda inicjatywa popychająca gospodarkę naprzód jest słuszna. Chcemy być tą pieprzoną zieloną wyspą, nie? Więc mam kilka propozycji, co jeszcze należałoby wozić w aucie obowiązkowo od 1 XI do 15 III każdego roku.
- Podnośnik hydrauliczny. Dużo lepszy od tych gówienek, wpychanych przez producentów aut do bagażnika.
- Kombinezon mechanika.
- Zestaw kluczy, z dynamometrycznym włącznie.
- Prostownik.
- Lampa lutownicza.
- Fotelik dla dziecka. Nawet, jeśli kierowca jest bezdzietny. A nuż będzie musiał podwieźć jakieś przypadkowe, zmarznięte dziecko?
- Termos z kawą. Koniecznie ciepłą.
- 20kg piasku z solą drogową.
- Szufla do śniegu.
- Piecyk olejowy.
- Futro z niedźwiedzia polarnego.
- 1kg cebuli. Dobra na przeziębienia.
- Różaniec.
Wszystkie powyższe artykuły, podobnie jak zimówki, mają swoje zastosowanie, a czasem wręcz potrafią uratować życie. Tylko jak to wszystko zapakować do matiza..?