Kroki:
1. Instalacja - bezproblemowa.
2. Intro. Filmik może nie ma sensu, ale wygląda fantastycznie.
3. Nowa gra.
4. Interfejs zaprojektowany z myślą o Scrotumianach z planety Hairysweatyballs. Na pewno nie testowano go na istotach ludzkich, bo ktoś zwróciłby uwagę, że jest idiotyczny.
5. Poprawili system savegame'ów..? Nie. Dalej jest tak chujowy, że sranie jeżozwierzami to w porównaniu z nim przyjemność.
6. Panel sterowania - uninstall.
Szanowny CD Projekcie!
Zagrajcie w Baldur's Gate i zobaczcie, jak tam wyglądają save'y. Można tworzyć ich do woli, można nadawać im nazwy, można prowadzić - jeśli ma się taką fantazję - sześć rozgrywek z sześcioma postaciami jednocześnie.
A jeśli chcecie mieć NAPRAWDĘ dobry system save'ów - odgapcie od Mass Effect i Dragon Age. Każda postać - a to podobno erpeg, więc o prowadzenie postaci chodzi - ma własny profil, własną przegródkę z save'ami i własnego autosave'a. Nawet chciwe dupki z EA potrafiły to zrobić porządnie.
Tak czy inaczej, nie żałuję. Po prostu już wiem, że jak CDP zrobi Cyberpunk, to nie warto marnować nań pieniędzy.
A z grą nie wiązałem i tak nadziei. Jak już kiedyś pisałem, nie lubię wieźmaka.
Pieprzyć Geralta.
Teraz zamierzam dać szansę Gamedecowi.
czwartek, 30 stycznia 2014
wtorek, 28 stycznia 2014
Nie traćmy czasu...
... zacznijmy już dziś:
Panie Boże Wszystkich Polaków - wierzących i niewierzących - wysłuchaj nas!
Modlimy się o niższe podatki.
Modlimy się o niższe bezrobocie.
Modlimy się o niższy wiek emerytalny.
Modlimy się o lepszą służbę zdrowia.
Modlimy się o osiągnięcie przez PKP i spółki pokrewne europejskiego standardu usług.
Modlimy się o tańszy ZUS.
Modlimy się o zmniejszenie biurokracji.
Modlimy się o sensowniejsze przepisy spadkowe.
Modlimy się o to, żeby w tym kraju wreszcie się dało żyć tak, aby nie marzyć o emigracji.
Zapytacie: dlaczego taki bezbożnik jak ja w ogóle wyjeżdża z czymś takim?
To proste. Niedługo wszyscy będziemy musieli.
A ja po przeczytaniu Biblii wiem, że Bóg nie należy do zbyt komunikatywnych menedżerów. Trzeba mu długo tłumaczyć, żeby coś dotarło. Więc zaczynam już teraz.
Wy wkrótce też tak będziecie - a tak przynajmniej wynika z sondaży, według których Zbawiciel i jego fagasy wyprzedzają Miłościwie Nam Panującego i jego fagasów. Ergo, Zbawiciel wróci do władzy. A Zbawiciel problemy tego kraju rozwiązywał tak:
Przypomnę, że robił to w ramach obowiązków, pełnionych za pieniądze z naszych podatków. Przypomnę też, że nie pomogło. Widocznie modlili się za słabo. Rozwiązaniem jest zakuć do modliwty większą ilość Polaków. I stąd wnioskuję, że wkrótce każdy będzie ustawowo zmuszony odwalić pańszczyznę na modlitewnym polu.
Panie Boże Wszystkich Polaków - wierzących i niewierzących - wysłuchaj nas!
Modlimy się o niższe podatki.
Modlimy się o niższe bezrobocie.
Modlimy się o niższy wiek emerytalny.
Modlimy się o lepszą służbę zdrowia.
Modlimy się o osiągnięcie przez PKP i spółki pokrewne europejskiego standardu usług.
Modlimy się o tańszy ZUS.
Modlimy się o zmniejszenie biurokracji.
Modlimy się o sensowniejsze przepisy spadkowe.
Modlimy się o to, żeby w tym kraju wreszcie się dało żyć tak, aby nie marzyć o emigracji.
Zapytacie: dlaczego taki bezbożnik jak ja w ogóle wyjeżdża z czymś takim?
To proste. Niedługo wszyscy będziemy musieli.
A ja po przeczytaniu Biblii wiem, że Bóg nie należy do zbyt komunikatywnych menedżerów. Trzeba mu długo tłumaczyć, żeby coś dotarło. Więc zaczynam już teraz.
Wy wkrótce też tak będziecie - a tak przynajmniej wynika z sondaży, według których Zbawiciel i jego fagasy wyprzedzają Miłościwie Nam Panującego i jego fagasów. Ergo, Zbawiciel wróci do władzy. A Zbawiciel problemy tego kraju rozwiązywał tak:
Przypomnę, że robił to w ramach obowiązków, pełnionych za pieniądze z naszych podatków. Przypomnę też, że nie pomogło. Widocznie modlili się za słabo. Rozwiązaniem jest zakuć do modliwty większą ilość Polaków. I stąd wnioskuję, że wkrótce każdy będzie ustawowo zmuszony odwalić pańszczyznę na modlitewnym polu.
piątek, 24 stycznia 2014
Góralu, czy ci nie żal...
- Powinienem mniej pić - tak brzmi odpowiedź na pytanie, dlaczego w ogóle obejrzałem "Highlander 2".
Kilka lat temu z takiego alkoholowego oglądania powstałaby recenzja na Filmweb. Tym razem tak nie będzie z dwóch powodów: raz, nie mam najmniejszej ochoty na sprawdzanie, jakie są obecne wymagania wobec tekstów na FW, no i na pewno nie chce mi się pieprzyć z durnymi i zbędnymi hiperłączami. Dwa, zapomniałem hasła do logowania na FW. Odzyskiwać go mi się nie chce.
Zresztą co mógłbym napisać? Że dawno nie widziałem czegoś tak niespójnego, pełnego dziur logicznych, przypadkowych scen i bezsensownej roli szkockiego Jamesa Bonda. Że jestem wdzięczny Lambertowi, bo przekonał mnie, że jestem seksualnym bogiem (serio, jest scena, w której Góral młodnieje, rozwala ptakoludzi, po czym odbywa stosunek z laską cuchnącą kubłem na śmieci. Ów stosunek trwa jakieś osiem sekund. Nawet ja jestem w stanie dłużej pociągnąć zabawę w ruchy posuwisto-zwrotne i miarowe dyszenie). Że nie mogę wyjść ze zdumienia, że ktoś to nakręcił, zmontował, po czym potrafił wrócić do domu przekonany, że odwalił kawał dobrej roboty.
Warto może zauważyć, że oglądałem coś, co nazywa się "Director's cut". Ponieważ słowa te w przekładzie z angielskiego oznaczają "reżyser jest obrzezany", spodziewałem się, że będzie koszerna wersja. Tymczasem... Aj waj, aj gewalt... Tylko goje mogli popełnić coś takiego. A podobno - według Wszechmocnej Wiki - wersja nieobrzezana jest jeszcze gorsza.
Jestem w stanie wskazać jedną rzecz, która była w tym filmie najlepsza - i nie chodzi o sam fakt, że obraz się skończył*.
Kiedy zaczęły się napisy końcowe, usłyszałem sztampowy rockowy kawałek z lat osiemdziesiątych. Fajnie się słucha, ale nic wybitnego w tym nie ma. Jednak głos wokalisty zabrzmiał znajomo. Dotrwałem do końca napisów (co zresztą było przyjemniejszym doświadczeniem od oglądania całego filmu), żeby sprawdzić, kto był wykonawcą.
Lou Gramm.
Możecie nie wiedzieć, kim jest Lou Gramm, ani z jaką grupą był związany. Podpowiedź:
Tak więc "Góralowi 2 z przyśpieszeniem od obrzezanego reżysera" zawdzięczam to, że w tym tygodniu najczęściej w moich słuchawkach rozbrzmiewają takie numery jak "Dirty White Boy", czy "Hot Blooded". Jest to najbardziej pozytywna rzecz, jaką mogę o tym filmie napisać.
--------------
* A to wielka zaleta. Takie Harry Pottery, czy Twilight, w trzeciej godzinie trwania seansu zdają się nie mieć końca.
Kilka lat temu z takiego alkoholowego oglądania powstałaby recenzja na Filmweb. Tym razem tak nie będzie z dwóch powodów: raz, nie mam najmniejszej ochoty na sprawdzanie, jakie są obecne wymagania wobec tekstów na FW, no i na pewno nie chce mi się pieprzyć z durnymi i zbędnymi hiperłączami. Dwa, zapomniałem hasła do logowania na FW. Odzyskiwać go mi się nie chce.
Zresztą co mógłbym napisać? Że dawno nie widziałem czegoś tak niespójnego, pełnego dziur logicznych, przypadkowych scen i bezsensownej roli szkockiego Jamesa Bonda. Że jestem wdzięczny Lambertowi, bo przekonał mnie, że jestem seksualnym bogiem (serio, jest scena, w której Góral młodnieje, rozwala ptakoludzi, po czym odbywa stosunek z laską cuchnącą kubłem na śmieci. Ów stosunek trwa jakieś osiem sekund. Nawet ja jestem w stanie dłużej pociągnąć zabawę w ruchy posuwisto-zwrotne i miarowe dyszenie). Że nie mogę wyjść ze zdumienia, że ktoś to nakręcił, zmontował, po czym potrafił wrócić do domu przekonany, że odwalił kawał dobrej roboty.
Warto może zauważyć, że oglądałem coś, co nazywa się "Director's cut". Ponieważ słowa te w przekładzie z angielskiego oznaczają "reżyser jest obrzezany", spodziewałem się, że będzie koszerna wersja. Tymczasem... Aj waj, aj gewalt... Tylko goje mogli popełnić coś takiego. A podobno - według Wszechmocnej Wiki - wersja nieobrzezana jest jeszcze gorsza.
Jestem w stanie wskazać jedną rzecz, która była w tym filmie najlepsza - i nie chodzi o sam fakt, że obraz się skończył*.
Kiedy zaczęły się napisy końcowe, usłyszałem sztampowy rockowy kawałek z lat osiemdziesiątych. Fajnie się słucha, ale nic wybitnego w tym nie ma. Jednak głos wokalisty zabrzmiał znajomo. Dotrwałem do końca napisów (co zresztą było przyjemniejszym doświadczeniem od oglądania całego filmu), żeby sprawdzić, kto był wykonawcą.
Lou Gramm.
Możecie nie wiedzieć, kim jest Lou Gramm, ani z jaką grupą był związany. Podpowiedź:
Tak więc "Góralowi 2 z przyśpieszeniem od obrzezanego reżysera" zawdzięczam to, że w tym tygodniu najczęściej w moich słuchawkach rozbrzmiewają takie numery jak "Dirty White Boy", czy "Hot Blooded". Jest to najbardziej pozytywna rzecz, jaką mogę o tym filmie napisać.
--------------
* A to wielka zaleta. Takie Harry Pottery, czy Twilight, w trzeciej godzinie trwania seansu zdają się nie mieć końca.
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Dlaczego skupiać się na pijanych kierowcach?
Pytam serio.
Codziennie dostaję po oczach jakimś nagłówkiem o pijanych kierowcach. Nie chcę tu umniejszać problemu, ani bagatelizować tragedii, spowodowanych przez pijanych bydlaków. Niemniej, jeśli poświęci się jakieś pięć minut, żeby wejść na stronę http://statystyka.policja.pl/, nasuwa się pytanie, czy pijani kierowcy rzeczywiście są największym problemem naszego wspaniałego, dumnego, z górą tysiącletniego narodu.
Na drogach w zeszłym roku zginęło około 3,3 tysiąca osób. Ale na razie łatwiej się skupić na danych z 2012 - z tej przyczyny, że są opublikowane przez gliniarzy i nie trzeba powtarzać za szemranymi spółkami medialnymi. Więc: w 2012 roku 3571 osób zginęło w wypadkach dorgowych. Wypadki, spowodowane przez pijanych, to 4467. 584 osoby poniosły śmierć w wypadkach z udziałem nietrzeźwych (zabawne, ale "udział" to nie to samo, co "spowodowanie wypadku". Mam paskudne podejrzenie, że liczba osób zabitych przez pijanych kierowców była jeszcze niższa, od owych 584).
Krótko mówiąc, w 2012 roku pijani kierowcy zabili poniżej sześciuset osób.
Z tych statystyk, do których się dogrzebałem, można wnioskować, że powiedzmy od 2010 roku tendencja, jeśli chodzi o wypadki, jest malejąca - mniej wypadków, mniej ofiar, mniej pijanych uczestników. Sytuacja poprawia się, choć powoli. I dzieje się tak bez obowiązkowych alkomatów w każdym bagażniku.
W innych statystykach nie jest tak różowo.
W 2012 roku odnotowano 5791 prób samobóczych. 4177 z nich nie zakończyło się na etapie próby, ale zostało doprowadzone do zimnego końca.
W tej liczbie są tylko przypadki, gdzie nie było wątpliwości, że to samobóstwo. Jeśli nie było listu, nie udało się wykluczyć udziału osób trzecich... To nie samobójstwo.
Liczba 4177 nie zawiera tych, którzy wyszli z domu, nie zostawili listu, skończyli swoje męczarnie i zrobili to tak, że do tej pory nie udało się znaleźć ciała.
Liczba 4177 nie obejmuje tych, którzy "przypadkiem" pomieszali/przedawkowali lekarstwa.
Liczba 4177 nie dotyczy tych, którzy po remisji raka odkryli, że znowu czeka ich tortura chemioterapii i odmówili leczenia.
Do tych 4177 nie załapali się ci, którzy celowo przedawkowali narkotyki.
Wśród tych 4177 nie może być takich przypadków, jak mój - powolnego, świadomego i wykalkulowanego samobójstwa przez zabijanie wątroby alkoholem.
584 vs. 4177.
Tak jest. Drogie media, skupiajcie się na pijanych kierowcach. Ja w tym czasie zajmę się tym, co lubię najbardziej:
Jest 13:06. Pora na pięćdziesiątkę Bolsa. Whiskey's quicker, but vodka's cheaper.
Codziennie dostaję po oczach jakimś nagłówkiem o pijanych kierowcach. Nie chcę tu umniejszać problemu, ani bagatelizować tragedii, spowodowanych przez pijanych bydlaków. Niemniej, jeśli poświęci się jakieś pięć minut, żeby wejść na stronę http://statystyka.policja.pl/, nasuwa się pytanie, czy pijani kierowcy rzeczywiście są największym problemem naszego wspaniałego, dumnego, z górą tysiącletniego narodu.
Na drogach w zeszłym roku zginęło około 3,3 tysiąca osób. Ale na razie łatwiej się skupić na danych z 2012 - z tej przyczyny, że są opublikowane przez gliniarzy i nie trzeba powtarzać za szemranymi spółkami medialnymi. Więc: w 2012 roku 3571 osób zginęło w wypadkach dorgowych. Wypadki, spowodowane przez pijanych, to 4467. 584 osoby poniosły śmierć w wypadkach z udziałem nietrzeźwych (zabawne, ale "udział" to nie to samo, co "spowodowanie wypadku". Mam paskudne podejrzenie, że liczba osób zabitych przez pijanych kierowców była jeszcze niższa, od owych 584).
Krótko mówiąc, w 2012 roku pijani kierowcy zabili poniżej sześciuset osób.
Z tych statystyk, do których się dogrzebałem, można wnioskować, że powiedzmy od 2010 roku tendencja, jeśli chodzi o wypadki, jest malejąca - mniej wypadków, mniej ofiar, mniej pijanych uczestników. Sytuacja poprawia się, choć powoli. I dzieje się tak bez obowiązkowych alkomatów w każdym bagażniku.
W innych statystykach nie jest tak różowo.
W 2012 roku odnotowano 5791 prób samobóczych. 4177 z nich nie zakończyło się na etapie próby, ale zostało doprowadzone do zimnego końca.
W tej liczbie są tylko przypadki, gdzie nie było wątpliwości, że to samobóstwo. Jeśli nie było listu, nie udało się wykluczyć udziału osób trzecich... To nie samobójstwo.
Liczba 4177 nie zawiera tych, którzy wyszli z domu, nie zostawili listu, skończyli swoje męczarnie i zrobili to tak, że do tej pory nie udało się znaleźć ciała.
Liczba 4177 nie obejmuje tych, którzy "przypadkiem" pomieszali/przedawkowali lekarstwa.
Liczba 4177 nie dotyczy tych, którzy po remisji raka odkryli, że znowu czeka ich tortura chemioterapii i odmówili leczenia.
Do tych 4177 nie załapali się ci, którzy celowo przedawkowali narkotyki.
Wśród tych 4177 nie może być takich przypadków, jak mój - powolnego, świadomego i wykalkulowanego samobójstwa przez zabijanie wątroby alkoholem.
584 vs. 4177.
Tak jest. Drogie media, skupiajcie się na pijanych kierowcach. Ja w tym czasie zajmę się tym, co lubię najbardziej:
Jest 13:06. Pora na pięćdziesiątkę Bolsa. Whiskey's quicker, but vodka's cheaper.
piątek, 17 stycznia 2014
Do Polaków na Wyspach: Wracajcie...
... po dzieci, psa, zapomniane płyty, ksiązki i ulubioną roślinkę doniczkową.
A do tych, którzy namawiają do powrotu na stałe: jak wy znikniecie z tego kraju, to ci z Wysp może rzeczywiście wrócą.
A do tych, którzy namawiają do powrotu na stałe: jak wy znikniecie z tego kraju, to ci z Wysp może rzeczywiście wrócą.
środa, 8 stycznia 2014
To tupanie? To tylko ludzkie pojęcie przechodzi.
Kiedy jakiś czas temu pisałem małą listę niezbędnej zawartości bagażnika, nie przyszło mi do głowy, że Miłościwie Nam Panujący postanowi coś do niej dorzucić.
Alkomat.
Jak rozumiem córka Miłościwie Panującego za mało zarabia i postanowiła zająć się importem alkomatów do Polski. Bo pieprzenia, że to ma w jakikolwiek sposób podnieść bezpieczeństwo na drogach nie kupi nikt, kto potrafi skupić myśli na dłużej niż trzy sekundy.
OK, czuję, że piłka znalazła się po mojej stronie boiska. Zatem ją odbiję, wyliczając dalsze klamoty, które polski kierowca będzie zmuszony kupić, wozić ze sobią i nigdy nie używać.
- Narkotest.
- Test ciążowy.
- Test na intelignecję.
- Test na badanie wzroku.
Poza tymi narzędziami diagnostycznymi, kilka takich, które mogą uratować życie:
- Strzykawki z insuliną.
- Inhalator dla astmatyków.
- Przenośny zestaw do defibrylacji.
Zobaczymy, z jaką propozycją wyjdzie Miłościwie Nam Panujący. Na pewno znajdzie coś, co nigdy by mi nie przyszło do głowy. Ale w jednym nigdy mnie już nie zaskoczy.
Nigdy nie zdziwię się tym, za jakich naiwnych debili ma nas wszystkich pan premier.
Alkomat.
Jak rozumiem córka Miłościwie Panującego za mało zarabia i postanowiła zająć się importem alkomatów do Polski. Bo pieprzenia, że to ma w jakikolwiek sposób podnieść bezpieczeństwo na drogach nie kupi nikt, kto potrafi skupić myśli na dłużej niż trzy sekundy.
OK, czuję, że piłka znalazła się po mojej stronie boiska. Zatem ją odbiję, wyliczając dalsze klamoty, które polski kierowca będzie zmuszony kupić, wozić ze sobią i nigdy nie używać.
- Narkotest.
- Test ciążowy.
- Test na intelignecję.
- Test na badanie wzroku.
Poza tymi narzędziami diagnostycznymi, kilka takich, które mogą uratować życie:
- Strzykawki z insuliną.
- Inhalator dla astmatyków.
- Przenośny zestaw do defibrylacji.
Zobaczymy, z jaką propozycją wyjdzie Miłościwie Nam Panujący. Na pewno znajdzie coś, co nigdy by mi nie przyszło do głowy. Ale w jednym nigdy mnie już nie zaskoczy.
Nigdy nie zdziwię się tym, za jakich naiwnych debili ma nas wszystkich pan premier.
niedziela, 5 stycznia 2014
Gatiss, you self-adoring wanker...
Sherlock.
Ten z Benedictem C.
Produkcji BBC.
Pierwsze odcinki były niezłe. Reanimacja cuchnącego trupa, jakim był Mr. Holmes, powiodła się w stu procentach. Intrygi były w porządku, odtwórca głównej roli fantastycznie się sprawdził, sceny i dialogi świetnie wypadły. Było nawet poczucie humoru.
No i stało się to samo, co z Doctorem Who.
Gatiss i Moffat (zresztą współodpowiedzialni również za wskrzeszenie ostatniego z dumnej rasy Timelordów) uwierzyli w to, że są nadludźmi. Nabrali przekonania, że podobnie jak Tarantino, mogą wypróżnić się na kartkę papieru, rozsmarować kał po powierzchni, nazwać to scenariuszem, a i tak wszyscy będą się tym zachwycać.
Rezultat?
Holmes wrócił. I szkoda.
Nowy odcinek był ordynarną torturą.
Nie wymienię wszystkiego, nie mam do tego zdrowia, zresztą to nie recenzja, a zwykłe plucie żółcią...
Ale oto kilka highlightów:
- Humor w dialogach zdechł.
- Intryga nie ma sensu, a rewelację, że Underground znaczy tyle co metro, rozgryzłem pół godziny wcześniej, zanim dokonał tego "geniusz" Holmes. Serio, jeśli jestem bystrzejszy od pieprzonego Sherloka, to coś jest bardzo nie tak.
- Dziury logiczne. Jak je rozwiązać? Magicznym zwrotem "We'll explain later" i mieć nadzieję, że jak owo later nastanie za kilka odcinków, to nikt nie będzie już pamiętał, na czym owe dziury polegały.
- Terroryzm. Normalnie, kurwa, Sherlock za chwilę będzie jak Sutherland w 24 napierdalał terrorystów po ryjach. Będzie to robił swoją twardą czaszką, w której mieszka jego "cudowny" i "genialny" umysł.
- Watson. Ten problem zresztą był aktualny w poprzednich, o wiele lepszych odcinkach, ale tutaj przepełnia czarę. Otóż Watson, lekarz, weteran z Afganistanu... Jest totalną cipą. Służy tylko do tego, żeby Sherlock miał przed kim popisywać się swoją "potęgą dedukcji".
Krótko mówiąc, fatalna historia, błędy logiczne, koszmarnie długie i obfite sceny mające na celu wywołanie epilepsji, brak wyjaśnienia*, jakim cudem Sherlock przeżył upadek z końca poprzedniej serii, ani czemu w ogóle ten upadek miał służyć (poza robieniem wody z mózgu najgłupszemu lekarzowi świata).
Marnowanie czasu.
Lepiej oglądać "Elementary".
Tam Sherlock przynajmniej zajmuje się zagadkami kryminalnymi, a nie walką z terroryzmem. Tam Watson nie jest tylko narzędziem dla leniwych i fuszerujących scenarzystów, ale pełnoprawnym partnerem dla Holmesa. Poważnie, w amerykańskim serialu Watson jest potrzebna (jeśli ktoś nie widział: amerykański Watson jest kobietą. I ma większe jaja od Martina Freemana) Holmsowi, żeby skutecznie funkcjonować jako detektyw i istota z grubsza ludzka.
Pieprzyć Gatissa, BBC i kreatywną zapaść, która ich objęła.
------------------------
* Było tylko trollowanie. Żadne z wyjaśnień nie trzyma się kupy. Wszystkie są podpuchami, albo dowodem na to, że scenarzystów należy wyprowadzić na zewnątrz i rozstrzelać.
Ten z Benedictem C.
Produkcji BBC.
Pierwsze odcinki były niezłe. Reanimacja cuchnącego trupa, jakim był Mr. Holmes, powiodła się w stu procentach. Intrygi były w porządku, odtwórca głównej roli fantastycznie się sprawdził, sceny i dialogi świetnie wypadły. Było nawet poczucie humoru.
No i stało się to samo, co z Doctorem Who.
Gatiss i Moffat (zresztą współodpowiedzialni również za wskrzeszenie ostatniego z dumnej rasy Timelordów) uwierzyli w to, że są nadludźmi. Nabrali przekonania, że podobnie jak Tarantino, mogą wypróżnić się na kartkę papieru, rozsmarować kał po powierzchni, nazwać to scenariuszem, a i tak wszyscy będą się tym zachwycać.
Rezultat?
Holmes wrócił. I szkoda.
Nowy odcinek był ordynarną torturą.
Nie wymienię wszystkiego, nie mam do tego zdrowia, zresztą to nie recenzja, a zwykłe plucie żółcią...
Ale oto kilka highlightów:
- Humor w dialogach zdechł.
- Intryga nie ma sensu, a rewelację, że Underground znaczy tyle co metro, rozgryzłem pół godziny wcześniej, zanim dokonał tego "geniusz" Holmes. Serio, jeśli jestem bystrzejszy od pieprzonego Sherloka, to coś jest bardzo nie tak.
- Dziury logiczne. Jak je rozwiązać? Magicznym zwrotem "We'll explain later" i mieć nadzieję, że jak owo later nastanie za kilka odcinków, to nikt nie będzie już pamiętał, na czym owe dziury polegały.
- Terroryzm. Normalnie, kurwa, Sherlock za chwilę będzie jak Sutherland w 24 napierdalał terrorystów po ryjach. Będzie to robił swoją twardą czaszką, w której mieszka jego "cudowny" i "genialny" umysł.
- Watson. Ten problem zresztą był aktualny w poprzednich, o wiele lepszych odcinkach, ale tutaj przepełnia czarę. Otóż Watson, lekarz, weteran z Afganistanu... Jest totalną cipą. Służy tylko do tego, żeby Sherlock miał przed kim popisywać się swoją "potęgą dedukcji".
Krótko mówiąc, fatalna historia, błędy logiczne, koszmarnie długie i obfite sceny mające na celu wywołanie epilepsji, brak wyjaśnienia*, jakim cudem Sherlock przeżył upadek z końca poprzedniej serii, ani czemu w ogóle ten upadek miał służyć (poza robieniem wody z mózgu najgłupszemu lekarzowi świata).
Marnowanie czasu.
Lepiej oglądać "Elementary".
Tam Sherlock przynajmniej zajmuje się zagadkami kryminalnymi, a nie walką z terroryzmem. Tam Watson nie jest tylko narzędziem dla leniwych i fuszerujących scenarzystów, ale pełnoprawnym partnerem dla Holmesa. Poważnie, w amerykańskim serialu Watson jest potrzebna (jeśli ktoś nie widział: amerykański Watson jest kobietą. I ma większe jaja od Martina Freemana) Holmsowi, żeby skutecznie funkcjonować jako detektyw i istota z grubsza ludzka.
Pieprzyć Gatissa, BBC i kreatywną zapaść, która ich objęła.
------------------------
* Było tylko trollowanie. Żadne z wyjaśnień nie trzyma się kupy. Wszystkie są podpuchami, albo dowodem na to, że scenarzystów należy wyprowadzić na zewnątrz i rozstrzelać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)