poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Góral - status update


Oto kilka następnych kroków, które przez ten czas dodałem do listy.

- Pojechać na rowerze do urzędu miasta. Po drodze uznać, że w przednim kole jakby brakuje powietrza.
- Załatwić sprawę w urzędzie, po czym popedałować na pobliską stację benzynową, gdzie jest darmowe powietrze do kół.
- Rozsadzić dętkę.
- Prowadzić rower przez dziesięć kilometrów do domu.
- Kupić nową dętkę.
- Zbadawszy stan starej dętki, dojść do wniosku, że nawet gdyby nie rozsadziło się jej kompresorem, to i tak by jebnęła, tyle że w skutek braku taśmy ochronnej na feldze... Okazuje się, że guma wciskała się w otwory, przez które zamontowano w feldze szprychy.
- W przypływie adekwatnej wściekłości naciągnąć ochronną taśmę.
- Odkryć, że gdy jest się odpowiednio wkurwionym, to "zbyt mała" taśma nagle pasuje jak ulał.
- Zdjąć tylne koło, zdjąć oponę, sprawdzić, że tam dętka też dorabia się bąbli.
- Założyć taśmę na tylne koło.
- Ponieważ poziom wściekłości w międzyczasie opadł, taśma znowu wydaje się zbyt mała i nie bardzo da się ją nałożyć na koło.
- Pomyśleć o byłej dziewczynie.
- Założywszy bez dalszych problemów taśmę, zamontować koło.
- Przy okazji odkryć, że teraz ośka już pasuje do widelca, który zwyczajnie się rozszerzył.
- Kupić sobie żelowy pokrowiec na siodełko.
- Kupić w końcu tylne światełko, takie za cztery złote i nawet nie zadawać sobie trudu ze zdejmowaniem go pod sklepami.
- Po kilku otarciach się o śmierć wskutek hamulca, który jakoś nie chce zbyt mocno chwytać (o zablokowaniu koła nawet nie ma mowy), dojść do wniosku, że dźwignia jednak dźwigni nie równa. Klamka hamulca jednak musi być do V-brake'ów, a nie do starego cantilevera. Poza tym pękła sprężyna i po zwolnieniu, dźwignia nie bardzo chce wracać do pozycji wyjściowej.
- Iść do lokalnego serwisu rowerowego, polecanego przez znajomego stryja ciotki kolegi.
- Tam kupić DWIE dźwignie do V-brake (facet nie sprzedaje pojedynczych sztuk), mimo, że potrzeba tylko jednej. (Później przekonać się, że się przepłaciło za towar klasy niższej-średniej). Po namyśle kupić jeszcze owijkę na kierownicę - bo jakoś ciężko wyobrazić sobie, że uda się zdjąć gumowe rączki z rogów nie rozcinając ich w trakcie tej operacji.
- Nigdy więcej nie korzystać z usług polecanego serwisu.
- Zdjąć gumę z prawej strony kierownicy. Prawidłowo robi się to tak: polewać gumę wrzątkiem, złapać przez grubą rękawicę i przez pół godziny usiłować kurwę zdjąć. Poddać się. Odkryć, że całą dłoń ma się pokrytą bąblami. Przeciąć na obydwu zagięciach rogu gumę. Pierwszy kawałek zdjąć bez trudu. Drugi i trzeci nie chce zejść za cholerę. Następnego dnia, za pomocą cienkiego drucika wprowadzić pod gumę kilka kropel płynu do zmywania naczyń. Zdjąć pozostałe części gumy bez trudu.
- Wymienić dźwignię.
- Założyć jeden z kawałków gumy.
- Przejechać się i o mało nie wybić sobie zębów, gdyż hamulec działa aż za dobrze.
- O mało się nie rozwalić, gdy kawałek gumy podczas hamowania zaczyna się kręcić na rurze kierownicy.
- Zdjąć gumę - od razu przeskakując do etapu z płynem do naczyń.
- Nawinąć owijkę, tudzież owinąć nawijkę...
- Na wszelki wypadek wykorzystać trzy zip-tie'sy, żeby owijka mocno się trzymała.

Miałem w planach na ten rok wymianę przerzutek - bo choć to Shimano, to jednak po kilkudziesięciu kilometrach zaczęły mieć humory. Zasadniczo, mam do dyspozycji sześć czy siedem biegów, z tym że tylne mają tendencję do przeskakiwania z własnej inicjatywy. Ale... coś zaczęło kilka miesięcy temu dziwnie skrzypieć, poza tym wyszła rdza na jednym ze spawów ramy. Jeśli rower nie rozleci się do końca roku, to może w przyszłym kupię jakieś tanie Tourneye, albo coś w tym guście (na pewno nie kupię SRAMów.).

A łańcuch jak trzymał, tak trzyma. Wciąż go nie wymieniłem.

Żeby nie być gołosłownym, niżej dowód na to, że dwudziestoletni rower wciąż jeździ.




Zanim ktoś uzna, że to zdjęcie jest niczym samojebka na tle bramy "Arbeit Macht Frei"... Po pierwsze, pod pomnik nie wjechałem, tylko od Kamieńskiego prowadziłem rower. Po drugie, myślę, że rower nie jest znowu aż tak niesmacznym przedmiotem, który może się znaleźć w kadrze.

No i po trzecie: rozmawiałem z ludźmi, którzy przeżyli wojnę. Słabo pamiętają, co było w zeszłym roku, ale lata czterdzieste nie stanowią najmniejszego problemu.
Według nich obóz był bardziej na północ. Raczej przy Wielickiej, a nie Kamieńskiego.


Następnym razem zrobię fotkę na Wawelu, albo którymś z kopców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz