poniedziałek, 24 stycznia 2011

Spoilery i Matrix

Gdybym miał napisać, co najbardziej zaskoczyło mnie na Filmwebie po tym, jak moje teksty zaczęły prześlizgiwać się przez weryfikacyjne posterunki, chyba wskazałbym na ludzi wytykających mi spoilerowanie. Hatemaili od takich, którzy poczuli się obrażeni, albo zwyczajnie nie zgadzali się z moją opinią o różnych filmach spodziewałem się od początku, te maile, które wręcz przeciwnie - chwaliły moją pisaninę, okazały się miłym zaskoczeniem, ale szczerze mówiąc, nie aż takim, jak pretensje o spoilerowanie.

Tutaj widać, że jednak nie myślę w taki sposób, jak reszta społeczeństwa. Mnie po prostu nigdy nie przyszłoby do głowy, że należy czytać recenzję PRZED obejrzeniem filmu. Rany boskie, dlaczego miałbym pozwolić uprzedzeniom jakiegoś zupełnie obcego dziwaka wpływać na mój odbiór filmu? Jeśli przed seansem przeczytałbym, że "Beowulf" jest zajebisty, kultowy i epicki, do tego byłbym na tyle głupi, żeby w to uwierzyć, to moja furia po obejrzeniu filmu byłaby niczym Palec Boga, a autora recenzji znalazłbym i zrobiłbym mu lewatywę z kwasu akumulatorowego. A tak - obejrzałem na własne życzenie, bez wcześniejszych uprzedzeń, rozczarowałem się, poszydziłem sobie, ale przynajmniej nikomu nie zdewastowałem zwieracza i jelita grubego.

Teraz, pisząc recenzje, staram się nie spoilerować przede wszystkim wtedy, gdy jakiś zwrot akcji wpływa korzystnie na odbiór filmu. Ale bywa tak, że uznaję, że zdradzenie zakończenia nic nie zmieni, tym bardziej, że często można to zakończenie przewidzieć już po piętnastu minutach filmu. Weźmy takiego "Matrixa".

Nie recenzowałem tego filmu z kilku powodów. Po pierwsze, trochę mi głupio. Kiedy nastoletnim pacholęciem będąc go obejrzałem, zareagowałem mniej więcej tak, jak obecne dzieciaki zareagowały na "Avatara". Pomyliłem niezłe - a jak na tamte czasy, po prostu świetne - efekty specjalne z doskonałym filmem. I wygłaszałem opinie w stylu "nigdy nie widziałem lepszego filmu". Oczywiście, że widziałem. Nawet wtedy, gdybym miał więcej czasu na zastanowienie, znalazłbym kilka tytułów. Ale film wizualnie stanowił klasę sam w sobie, do tego wydawało się, że opowiada niezłą historię. Dzisiaj czepiałbym się wszystkiego, łącznie z pomysłem, że jest jakikolwiek sens walczyć z maszynami, które w zamian za odrobinkę prądu, dają ludziom godne życie w uszytym na miarę świecie. A Morfeusz jest tak naprawdę obrzydliwym bydlakiem, który chce wyrwać biedaków z prowadzonych dotąd spokojnie żyć i ma do zaoferowania tylko walkę, nuklearną zimę i brak perspektyw na jakiekolwiek szczęście. Dzięki, Morfeusz, nie ma co. Cypher był spośród wszystkich bohaterów jedynym gadającym w miarę do rzeczy.

Mimo to, wciąż uważam, że pierwszego "Matrixa" warto obejrzeć. Był niezły, choć nie zamierzam bić przed nim pokłonów - na to jestem już za stary.

Jest też drugi powód, dla którego nie napisałem recenzji "Matrixa". Jak to z trylogiami bywa, ocena jednej tylko części jest co najmniej chybotliwa. Nie ma mocnych podstaw, jeśli nie obejrzy się wszystkich części i nie traktuje ich jako elementów większej całości. To tak, jakby oceniać film tylko na podstawie pierwszego aktu. A ja nigdy nie obejrzałem pozostałych części "Matrixa".

Czemu odpuściłem sobie dwójkę i trójkę? To oczywiste. Przeczytałem niekorzystne recenzje, pełne spoilerów i założyłem, że oglądanie tych filmów to strata mojego czasu.