poniedziałek, 30 marca 2015

Francowaty Francuski?

Uwielbiam kupować książki za grosze w supermarketach. Takie z wielkiego kosza, po kilka złotych, zazwyczaj autora, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. Proste - ryzykuję równowartość dobrego piwa. W najgorszym wypadku nabędę coś, co można podłożyć pod krzywą nogę krzesła, w najlepszym - odkryję jakąś perełkę.

Czasem ten proces jest dwuetapowy.

Najpierw kupuję tanią książkę.

Na przykład "Błazen" Christophera Moore'a. Twarda oprawa, obwoluta, całkiem solidne wykonanie. Książka z 2009 roku, więc nie taka znowu stara (choć nie jest to oczywiście nowość). Cały ten luksus kosztował mnie zawrotną kwotę 6,99PLN.

Książka jest czymś w rodzaju parodii Szekspira. Zaskakująco zabawnej i rubasznej.

Jednak czytając posłowie autora, gdzie autor tłumaczy się, że nie ma nic przeciw Francji i Francuzom, a słów błazna o "pieprzonym francuskim" użył, bo nie mógł się oprzeć aliteracji, zacząłem podejrzewać, że coś mogło przepaść w tłumaczeniu.

I tak sięgnąłem po książki Moore'a w oryginale. Była to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie w ostatnich latach (co być może mówi Wam aż zbyt wiele o jakości mojego życia).

W każdym razie - rubaszne poczucie humoru króluje we wszystkich książkach autora. Łączy je zresztą nie tylko to: niektóre rozgrywają się w tym samym mieście i na drugim planie opowieści pojawiają się postacie z innych książek. Co może momentami nieco dezorientować nowego czytelnika - bo na przykład taki detektyw, albo rudowłosa wampirzyca w "Dirty Job" wydają się pojawiać bez wyraźnej przyczyny i mówić o rzeczach, które nie mają nic wspólnego z fabułą... Ale nawet świeży czytelnik nie powinien mieć przez to większych kłopotów.

Nie zamierzam tutaj pisać pełnowartościowych recenzji... ale jest kilka pozycji, które szczególnie chciałbym polecić (zwłaszcza w wersji oryginalnej).

- "Dirty Job". Opowieść o szarym, nudnym facecie, który pewnego dnia zostaje Śmiercią (nie mylić z "Mortem" sir Pratchetta).

- "Lamb". Czyli te lata z życia Chrystusa, które jakoś nie załapały się do Biblii. A jest tego ponad dwie dekady.

- "Fluke". Czyli wieloryby, podwodna cywilizacja i kupa śmiechu.

- "Fool". Czyli wspomniany wcześniej "Błazen". Genialna przeróbka Szekspira. I wielki zawód na tłumaczu - naprawdę, nie znalazł polskiego odpowiednika dla aliteracji "fucking french"?

- "Sacre Bleu". Moja ulubiona powieść Moore'a, rozgrywająca się w środowisku impresjonistów. Dopóki jej nie przeczytałem, nawet nie zauważałem, jak wiele niebieskiego jest w ich obrazach.


Wszystkie inne też są kapitalne, ale powyższe według minie stanowią lekturę obowiązkową. I bądźmy szczerzy - zabrakło Pratchetta, a prawie wszyscy potrzebujemy jakiegoś, jakiegokolwiek autora, który potrafi sprawić, że po wyjątkowo spierdolonym dniu, czytając książkę odkrywamy, że wciąż jesteśmy w stanie się śmiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz